fbpx

Sprawdź teraz

Zapisz się do Klubu

    Rodzina

    Moje nie-minimalistyczne poranki

    Budzę się rano nawet ze sobą nie walcząc. Robię to automatycznie w odpowiedzi na płacz, albo na frywolne piski przy włączonej pozytywce. Kolejny nie-minimalistyczny poranek.

    Karmię (piersią). Potem zostawiam małą przy Tacie, a sama idę się szybko umyć, by skorzystać z chwili, kiedy Z. jest jeszcze w domu. Prysznic. Lekki domowy makijaż, bez którego nie potrafię spojrzeć sobie w twarz. Dezodorant w kulce. Wygodna i (sprawdzam) niebrudna, domowa odzież. Kapcie – tak, już czas na ciepłe kapcie z rana zamiast odkrytych swawolnie letnich japonek. I maszeruję do kuchni zrobić śniadanie sobie i J.

    Mała posadzona w kuchni na wysokim foteliku czuje się jak królowa świata. No może księżna, bo futrzasta królowa siedzi na jeszcze wyżej zawieszonych kuchennych szafkach, i kontroluje, czy nie wkrawam za dużo banana do płatków.

    Śniadanie jest proste i zazwyczaj składa się z muesli, mieszanki płatków i owoców albo domowej granoli z mlekiem. Na kawę jeszcze nie czas, bo cała moja uwaga skupia się na J., niewylewaniu mleka z miseczki i rozkręcających dzień rozmowach.

    W międzyczasie Z. się umył i spędza z nami czas robiąc kanapki do pracy. Królowa patrzy i widzi, że zamiast jednego położył dwa plasterki szynki, a przecież jeden spokojnie mógł wylądować w jej świecącej pustką i czekającej na mokrą karmę misce.
    -10 do punktacji Pana Domu na dziś.
    -20 za zganianie królowej z blatów.
    +30 za czułe podrapanie po główce i za uszami i wszystko wraca do normy.

    Harmonia w królestwie zapanowała.

    Na chwilę zasypiam na jawie marząc o gorącej kawie z mlekiem, gdy nagle J. wylewa to wymarzone białe na stół i podłogę, po czym biega po całym mieszkaniu uciekając przed znanym obowiązkiem mycia zębów i ubrania się do wyjścia.

    W użycie wchodzą wachlarz umiejętności negocjacyjnych, motywacyjnych i sprawność fizyczna, by w końcu dorwać małego i pobawić się w szczotka-pasta-kubek-ciepła-woda. Potem J. negocjuje, kto ma mu ubrać buty, a kto kurtkę, i dlaczego nie zrobi tego sam (bo nie!), a spytany o posiadanie dwóch rąk nagle ukrywa ten fakt za swoimi plecami.

    Z kuchni dobiegają pokrzykiwania Młodszej, która zawiedziona porzuceniem jej w samotności na kilka chwil nie może obserwować, jak „duże dzieci” same się ubierają. Albo raczej kwestionują funkcjonowanie takich pojęć jak samodzielność i umiejętność. Przyniesienie jej bliżej wpływa jednak motywująco i nagle bystrość umysłu i sprawność 3-letnich rączek wraca jak bumerang rzucony w dal.

    Buziaki są rozdzielane każdemu i przez każdego. Jeszcze tylko echo klatki schodowej poniesie „Miłego dnia chłopaki!” i „Miłego dnia dziewczyny!” i winda zawiezie męską część rodziny do garażu.

    A żeńska strona zajmie się ogarnianiem całego pozostawionego po wieczorze i poranku ambarasu, fikaniu w łóżeczku, parzeniu kawy i wysłuchiwaniu „Salonu politycznego Trójki”.

    Choć i tak po tym, co działo się wczoraj na urodzinowym kinderbalu, nasz zwykły poranek wydaje się oazą spokoju i strefą zen, w której pojedynczy krzyk brzmi niczym spokojna mantra mruczana podczas medytacji.

    ograniczam się, urodziny, papuga, minimalizm, poranki
    Piracka chwila spokoju

    Czy Twój początek dnia różni się od mojego? Ile masz w nim czasu dla siebie?

    Jedzenie Zero Waste

    Gotuj to, co masz, czyli 3 sposoby na szybki obiad

    Miesiąc temu zapoczątkowałam cykl związany z oszczędnym gotowaniem. Gotuj to, co masz to przemyślana i kreatywna kuchnia domowa, taka, w której wykorzystujesz do potrawy te składniki, które akurat masz w domu.

    Od tego czasu staram się gotować w ten sposób kilka razy w tygodniu. Oczywiście nie stronię od zakupów spożywczych zupełnie. Po prostu chcę uniknąć wyrzucania jedzenia tylko dlatego, że przez jakiś czas leżało leniwie w lodówce i nie pasowało do żadnej potrawy.

    Dwa tygodnie temu podałam Wam kilka sposobów na proste i zdrowe śniadania.
     
    Tym razem wezmę pod nóż obiad. 
     
    ograniczam się, gotuj to co masz, dynia
    Od kilku lat, w zasadzie odkąd pojawił się na świecie mój Pierworodny, odkryłam w sobie fascynację gotowaniem. Nie było dnia, w którym nie obejrzałabym choć jednego programu z kuchennej telewizji. Moja głowa napełniała się pomysłami, przy czym uzupełniałam swoja szafkę naczyniami, których mi brakowało. Moździerz, blender, patelnia do grillowania, kuchenne noże, obieraczka – dzięki nim mogę czasem zrobić coś ciekawego ze zwykłego warzywa lub mięsa. Zapałałam też pasją do uzupełniania niektórych dań winem i specyficznymi przyprawami typu wędzona papryka lub kumin. Dlatego dla mnie jeśli mówię o gotowaniu z tego, co mam, jest to o tyle łatwiejsze, że najczęściej mam w już w domu tego typu dodatki.

    Przepisy na szybki obiad

    Podam Wam teraz moje ulubione przykłady dań obiadowych, które można przyrządzić szybko i z praktycznie każdym składnikiem.

    Zapiekanka z mięsem i warzywami

    W tym przepisie obojętnie co trafi do brytfanki – potrawa praktycznie zawsze się uda. Wystarczy pamiętać o kilku zasadach:

    • spód formy wysmaruj tłuszczem, żeby chronić przed przywieraniem
    • jeśli przyrządzasz mięso, warto je wcześniej obtoczyć w przygotowanej w moździerzu marynacie – moja ulubiona to: 2 ząbki czosnku, sól, zioła prowansalskie rozgniatamy na miazgę, dolewamy 2 łyżki oleju (wtedy już nie smaruj formy), łyżeczkę miodu i tyle samo musztardy. Łączymy ze sobą składniki, a powstałą masą smarujemy mięso. Warto zostawić je w tej postaci na godzinę w lodówce, by przeszło przyprawami. A potem do brytfanki, obłożyć warzywami – marchew i ziemniaki to najprostsza opcja – i piec przez ok. godziny w 180 stopniach Celsiusza.

    U mnie to gwarancja udanego obiadu!

    Makaron z kapustą

    Prawie każdy ma w domu jakieś kluski. Polacy są wielkimi fanami włoskiej kuchni, dostosowując ją co dzień do własnych zwyczajów, tworząc swego rodzaju włosko-polskie fusion. 

    Kilka lat temu nauczyłam się prostego przepisu na makaron z …kapustą! W oryginale jest to tagliatelle z włoską kapustą, pancettą, orzeszkami pini i parmezanem. Ja wykonałam ostatnio nieco spolszczoną wersję, zastępując kapustę włoską tą zwykłą, która została mi z robienia gołąbków tydzień temu, a zamiast pancetty wykorzystałam w sumie mało polską, ale obecną w lodówce szynkę szwarcwaldzką (może być zwykły wędzony boczek). Orzeszki pini zastąpiłam… prażonym słonecznikiem. Wszystko podsmażyłam na patelni i dodałam do makaronu, oprószając lekko znalezionym żółtym serem. Idealnie według przepisu sprawdza się twardy, dojrzały parmezan, ale tak naprawdę każdy inny będzie dobry.

    Risotto z dynią

    Tak naprawdę risotto możesz zrobić, z czym sobie tylko życzysz. Umiejętność robienia risotto i oczywiście obecność ryżu arborio w szafce przydaje się w przygotowywaniu szybkich i oszczędnych obiadów.

    Mojej wersji risotto nauczył mnie pewien Włoch, który pichcił dla mnie, jednocześnie wisząc na telefonie ze swoją mamą. „Mamo, a ile tego bulionu? A jak długo gotować? Co jeszcze powinienem dodać?” Mamma mia! Włoska kuchnia jest ciepłym, rodzinnym doświadczeniem, nawet jeśli jej członkowie mieszkają w różnych krajach.

    Składniki mojego risotto to:
    • pół opakowania ryżu arborio (ok. szklanki)
    • bulion z poprzedniego dnia
    • jedna średnia cebula
    • „trochę” dyni pokrojonej w kostkę (na oko spora miska wypełniona pomarańczowym przysmakiem)
    • ser
    • pół szklaneczki białego wina
    • sól
    • szczypta gałki muszkatołowej
    • masło i/lub olej do smażenia
    ograniczam się, risotto, dynia, gotuj to co masz
    Risotto z dyni idealnie na jesień
    Moje wskazówki:
    • na maśle podsmaż cebulę i dynię (zamiast niej możesz wykorzystać niemal każde warzywo – marchew, cukinię, kalarepkę); możesz użyć oleju, ale masło dodaje potrawie wyjątkowego smaku,
    • dorzuć ryż  i zeszklij,
    • zalej chochelką bulionu i poczekaj aż ryż go wpije, lekko przy tym mieszając
    • dolej trochę białego wina i podobnie jak z rosołem – czekaj, aż ryż je wpije
    • powtarzaj czynność z bulionem i winem kilka razy
    • cały proces robienia risotto trwa zazwyczaj ok. 20 minut
    • jeśli nie masz wina lub unikasz alkoholu – zastąp je po prostu wodą. Co prawda wino daje niepowtarzalny smak, a alkohol wyparowuje, ale wielokrotnie wykonywałam ten przepis tylko z wodą (bardziej oszczędnie). Moje wino było półsłodkie, co świetnie skomponowało się z dynią, która lubi delikatne towarzystwo cukru.
    • Na końcu dodaj ser i wymieszaj do roztopienia. Już możesz podawać!
    Sposobów na szybkie obiady z wykorzystaniem tego, co akurat masz, jest mnóstwo. Wiem, że jednym z Waszych ulubionych, są tzw. eintopfy, czyli garnek pełen tego, co akurat masz. Też często z niego korzystam, szczególnie, kiedy na głowie mam dwójkę dzieci i niewiele czasu.
    Co jeszcze lubicie gotować na szybki i oszczędny obiad? Podzielcie się ze mną i innymi swoimi sposobami.
    Rodzina

    Jak ograniczać złe emocje? 5 sposobów

    Dziś jestem padnięta. Energia na poziomie bliskim zeru, druga kawa powoli otwiera moje oczy. Kto powiedział, że mając dzieci będę się wysypiać?

    Tym bardziej w trakcie treningu czystości i pustoszącego przedszkole zapalenia gardła jest to trudne. W takich momentach nawet najbardziej różowe i puchate myślenie uważnościowe w stosunku do własnej rodziny zostaje wystawione na próbę. W kryzysowej sytuacji robię wszystko automatycznie i po najmniejszej linii oporu.

    Walka z ubieraniem się, walka z jedzeniem śniadania, walka, żeby zrobił siku, a jednocześnie odstawianie młodszej córki jak najdalej, żeby możliwie najdłużej uchronić ją przed zarazkami. W takich momentach cierpliwość jest tym czymś, czego mi brak, co chciałabym wyjąć z paczki i założyć na siebie niczym magiczną pelerynę.

    Każdy z nas ma swoje lepsze i gorsze momenty. Nawet Matka Polka (czy Ojciec Polak), ostoja spokoju i opanowania, ma chwile kryzysu. Nie oszukujmy się, nikt nie jest idealny. Każdy kiedyś przepełniony emocjami wybucha i rozlewa swoją żółć na najbliższe otoczenie. Toksyczne sytuacje potęgują poziom skażenia wokół. Jak sobie z nimi radzić? Jak ograniczać się w emanowaniu złymi emocjami i pielęgnować te dobre? Jeśli też miewasz podobne problemy, mam dla Ciebie kilka rad, które warto zastosować, gdy się wreszcie przełamiesz i postanowisz poskromić siebie.

    Pięć sposobów na złe emocje

    1. Zobiektywizuj swoje emocje, postaraj się odciąć od całej sytuacji i spojrzeć na to, co się dzieje patrząc z boku – jest to podejście polecane przez trenerów uważności, które pozwala zaobserwować jak się zachowujesz i dlaczego, a obiektywizacja pomaga w opanowaniu i zrozumieniu siebie.

    Jak pisze Pani Poczytalna, to

    próba zapanowania nad gonitwą myśli i zrozumienia rządzących nami emocji, nieustająco interpretujących rzeczywistość, którą widzimy

    Od niedawna staram się ćwiczyć uważny sposób bycia i zauważyłam, że dodaje mi to osobistej dojrzałości, z której jestem niezmiernie dumna.

    2. Policz do 10 i oddychaj głęboko – proste, ale w kryzysowej sytuacji warte, by zastosować. Dotlenienie organizmu oczyści i rozjaśni nasze myśli. Liczenie skupi je na chwilę w innym miejscu po to, by zyskać spokój i dystans.

    3. Znajdź chwilę na medytację, odetnij się od otaczającego Cię huraganu złości i znajdź kawałek podłogi na krótkie wyciszenie się.

    4. Pogłaszcz kota lub innego zwierzaka – udowodniono, że kontakt ze zwierzętami odstresowuje i wprowadza nas w przyjemny nastrój. Jeśli tylko masz w domu jakiegoś futrzaka, weź go na ręce i przytul. Działa?

    5. Wyjdź na balkon lub na dwór – pooddychaj świeżym powietrzem, znajdź się na chwilę w innym otoczeniu, poza miejscem, w którym nastąpiła kumulacja emocji. Pomoże to nabrać dystansu do stresu, który przeżywasz i zatrzymać wylew gniewu.

    Pamiętaj, że Twoje złe emocje będą zarażać innych. Wybuchając nic dobrego nie zyskasz, a dodatkowo zezwalasz swojemu dziecku na podobne zachowanie w przyszłości. Pamiętaj, że mały potomek to świetny obserwator, uczy się od Ciebie w każdej chwili swojego życia. Jeśli pokażesz mu, jak opanowywać emocje, w przyszłości sam postara się działać podobnie. Daj mu więc dobry przykład i powstrzymaj się przed krzykiem. Promieniej spokojem i opanowaniem, a Twoje dziecko prędzej czy później zarazi się pozytywnym nastrojem, który wprowadzasz.

    Nawet jeśli jesteś zmęczony/-a, a wokół wali się i pali pamiętaj, że tylko spokój może Cię uratować. 

    złe emocje, uważność, medytacja

     

    Podróże Styl życia

    Czy Berlin potrzebuje Twojej pomocy?

    berlin help pomoc vostel wolontariat

    Berlin od zawsze był moim miastem-marzeniem. Wychowałam się dokładnie w pół drogi między Poznaniem a stolicą naszych zachodnich sąsiadów.

    Już w liceum odkryłam, że najlepsze przeceny są jednak za Odrą, a miasto, pomimo że ogromne, jest niezwykle przyjazne – nie tylko jego mieszkańcom, ale i nowym przybyszom. Komunikacja miejska jest świetnie rozwinięta i intuicyjna, a jeśli się zgubisz, nawet nie znając niemieckiego łatwo odnajdziesz drogę, bo Berlińczycy są niezwykle uprzejmi i pomocni.

    Co ciekawe i – jak dla mnie – niezwykle ekscytujące – nie jest ważne, jakim językiem się posługujesz i z jakiego kraju jesteś. Ważna jest Twoja chęć pomocy innym i gotowość do zaangażowania się w konkretnym projekcie. A jest w czym wybierać! Możesz sortować jedzenie pochodzące ze zbiórek żywności, opiekować się ptakami w ptasim domu starości (takie rzeczy tylko w Berlinie:), pracować przy budowie buddyjskiej świątyni czy – co aktualnie jest bardzo na czasie –  pomóc w schronisku dla uchodźców, których jak wiemy w Niemczech jest chyba najwięcej.

    1/3 Niemców angażuje się non-profit

    O stopniu zaangażowania społecznego Niemców świadczy choćby sam fakt, że aż 1/3 z nich aktywnie uczestniczy w życiu organizacji non-profit. Z pozostałych z nich, aż 50 procent chętnie by wzięło udział w wolontariacie, ale nie mogą pozwolić sobie na stałe, długoterminowe zaangażowanie. Dla nich własnie powstał Vostel, czyli platforma internetowa zrzeszająca osoby prywatne pragnące angażować się społecznie, a z drugiej strony organizacje pozarządowe szukające wolontariuszy. Vostel stanowi też miejsce, przez które prywatne firmy mogą zorganizować akcje pomocowe z udziałem swoich pracowników albo przekazać wsparcie finansowe na aktualne potrzeby.

    Sam proces zapisywania się na wolontariat jest niezwykle prosty.

    1. Wybierasz daty, w których będziesz w Berlinie lub po prostu masz czas się zaangażować, jeśli już tam mieszkasz
    2. Przeglądasz dostępne sposoby zaangażowania i przedziały godzinowe
    3. Wybierasz swój sposób na wolontariat i zapoznajesz się z dalszymi szczegółami akcji – jakie języki będą szczególnie pomocne, w jakim miejscu Berlina odbywa się pomoc, jakie czynności będziesz wykonywać.
    4. Rejestrujesz się na platformie podając podstawowe dane o sobie i zapisujesz się na wybrany wolontariat.

    Przykładowo, gdy wybrałam daty od 1 do 3 października tego roku, pojawiła się następująca lista wyników:

    wolontariat, ograniczam się, Berlin
    Jak pomagać w Berlinie?

    Podoba się Wam? Mi bardzo. I szczerze żałuję, że w Polsce nie mamy tak dobrze rozwiniętej bazy wolontariatów dla osób, które chcą się zaangażować choćby na chwilę, z doskoku.

    Poza tym, co szczególnie sobie chwalą wolontariusze, to:

    • Możliwość poznania nowych, ciekawych osób, chętnych pomóc innym w potrzebie
    • Brak wymagania znajomości języka niemieckiego, co tym bardziej umożliwia zaangażowanie osobom z innych krajów
    • Alternatywny sposób spędzenia czasu w Berlinie – Twoje ręce też się mogą przydać!

    Już się nie mogę doczekać kolejnej wizyty w moim ulubionym mieście. Tym razem spróbuję je podejść od innej, bardziej społecznej strony.

    Podoba Wam się taka forma spędzania wolnego czasu?  

    Czy myślisz, że Polska też potrzebuje swojego Vostelu?

    Minimalizm Porządki Styl życia

    Jaki jest nasz stosunek do posiadania?

    przydasie minimalizm posiadanie

    Co jakiś czas stajemy przed klasycznym, odwiecznym dylematem: mieć czy być. Ostatnio wręcz dosyć często natrafiałam na podobne analizy na wielu polskich blogach. Nie wiem, czy to koniec lata działa sprzyjająco na poddawanie się tego typu filozoficznym refleksjom, czy też każdego z nas raz na jakiś czas dopada egzystencjalna rozkmina typu: kupić jeszcze jedną (bluzkę, książkę, cokolwiek-o-czym-akurat-myślę) czy wystarczy mi tyle, ile mam, z tym co mam jestem szczęśliwy?

    To, jakie decyzje zakupowe podejmujemy, zależy w dużej mierze od naszej życiowej postawy, którą przyjmujemy, oraz od naszego stosunku do posiadania materialnych przedmiotów. Temu ostatniemu postanowiłam przyjrzeć się bliżej i zaprezentować Wam na kilku przykładach, co myślimy o tym, co mamy, jak bardzo lubimy to mieć i co nami powoduje, gdy postanawiamy zbudować kolekcje.

    „Przydasie” i drugie życie

    Lidia, czyli autorka bloga Baba przemienia materię, zajmuje się przekształcaniem przedmiotów w inne, dawaniem im drugiego życia. O swoim stosunku do posiadania pisze:

    Zaliczam się do takich zbieraczy, którzy nie pozbywają się zachomikowanych skarbów, ale jeszcze więcej znoszą do domu. Mimo wszystko staram się mieć rzeczy, które najbardziej potrzebuję. Oczywiście zawsze znajdzie się gdzieś po kątach coś co przechowuję „bo może się przydać”. Założyłam swojego bloga, żeby pokazać innym, że nie muszą kupować rzeczy nowych, prosto ze sklepu, żeby udekorować dom, ale żeby poszukali w domu takich przedmiotów, które można przerobić i stworzyć z nich coś nowego. I takich właśnie przedmiotów posiadam sporo, które czekają na przemianę/metamorfozę.

    Kolekcjonerzy

    Jedni tworzą „coś z niczego”, inni stawiają na zbieranie rzeczy, którym nadają wartość sentymentalną. Elżbieta kolekcjonuje magnesy, które przywozi z odwiedzanych przez siebie miejsc. Zapytana, co by się stało, gdyby miała się ich pozbyć, pisze:

    Nie widzę powodu, żeby się ich pozbywać. Mają dużą wartość sentymentalną, przenoszą wspomnienia tego, gdzie byłam, skąd mam moje 'zbiory’. Poza tym są ładnie wyeksponowane i tworzą elementy dekoracyjne.

    Marcin mieszka wraz ze swoją rodziną w Niemczech i kolekcjonuje. Odkąd go znam, zawsze sklejał modele, to była jego pasja. Sam o swoim stosunku do posiadania mówi:

    Jeśli chodzi o duperele, którymi przez lata obrosłem (płyty, modele takie i owakie) to rzekłbym, że w normalnych okolicznościach przyrody cenię je sobie i lubię je mieć. 

    Robiłem już kilka podejść do redukcji mojej kolekcji modeli i za każdym razem odpuszczałem, dochodząc do wniosku, że lubię je po prostu mieć, nawet jeśli życia mi nie starczy, żeby je kiedyś wszystkie poskładać. Po prostu nie mam w tej chwili nagłej potrzeby finansowej, a one same jeść nie wołają, ani na spacer wyprowadzane być nie muszą, więc niech sobie leżą. Od czasu do czasu pootwieram pudełka, pooglądam zawartość, nacieszę się nimi… 

    Każdy ma jakąś słabość i swój prywatny świat, w którym łapie oddech i ten jest mój. Gdybym, pędzony jakąś nagłą, wyższą koniecznością (choroba, wojna, uchodźcy z Syrii ;), musiał się ich pozbyć – no cóż, żal by było, ale bym się ich pozbył i tyle.

    (po chwili)
    Poza tym od pół roku nie kupowałem już modeli bo (sic!) ograniczyłem się. A tak po prawdzie, to nie mam już ich gdzie upychać, a i przesiadka na zdalniaki (samochody zdalnie sterowane – przyp.aut.) trochę się do tego przyczyniła. Dużo szybciej się je składa, a i potem jest z nimi sporo frajdy.

    Natomiast kolekcji nie mam zamiaru likwidować, bo wciąż się łudzę, że przyjdzie taki czas, gdy będę miał czas się znów zająć dłubaniem w polistyrenie.

    Marcin pokazał mi miejsce, w którym trzyma swoje modele. Ma na nie specjalne pomieszczenie, które nazywa z niemieckiego absztelraumem. Reszta jest w piwnicy i …u teściów na strychu.

    To był moment przełomowy – wywiezienie części do rodziców, wtedy pomyślałem sobie, że już chyba wystarczy. Tak naprawdę te wywiezione miałem sprzedać na portalu aukcyjnym, ale nie mogę się do tego zabrać, bo jest z tym sporo roboty. Sprzedałem już parę na Ebayu i doszedłem do wniosku, że za dużo z tym zachodu dla tych kilku Euro. 

    Spytany, czy nie sprzedaje ich z lenistwa, czy z powodu uciążliwości samego procesu sprzedaży, mówi: 

    Lenistwo to jedna sprawa, poziom uciążliwości aukcji niweluje zysk ze sprzedaży.


    Inna sprawa to taka, że kupując model mam w głowie pewną wizję jego prezentacji. Teraz, ile razy biorę pudełko do ręki, mam to znów przed oczami i myślę sobie „cholera, fajny pomysł, jeszcze go kiedyś zrealizuję”. I pudełko wraca do magazynu. Może to głupie i bez sensu, ale pozbywanie się tego to trochę jak pozbycie się marzeń. Jasne, że są ważniejsze rzeczy na świecie – dzieciaki chociażby. I przywiązywanie takiej wagi do kilku ramek z polistyrenu jest raczej głupotą. Ale dla mnie to trochę taki azyl, gdzie raz na jakiś czas mam czas tylko dla siebie. Jakaś forma medytacji. Specyficznej, w oparach farb cyjanocelulozowych o kleju. Może to kwestia tych oparów właśnie. 
    O zbieractwie jako takim mówi coś, co chyba odnosi się do większości z nas:

    Do niedawna upychałem wszystkie „przydasie” jak leci w piwnicy, ale zauważyłem, że i tak nie pamiętam, co tam mam i jak coś jest potrzebne, to idę kupić.

    Kończąc, Marcinowi się przypomniało o jeszcze jednej kolekcji: „Jeśli chodzi o płyty mam pewną słabość – lubię mieć komplet danego wykonawcy. Choć tu już w sumie mało konsekwentnie, bo na razie jeszcze żadnego z moich ulubionych nie zebrałem.”

     

    Kiedy zakupy to za wiele


    O ile kolekcjonowanie może być dla nas elementem pasji, naszego hobby, o tyle kompulsywne zakupy nie należą do radosnej części naszego życia.

    Jakiś czas temu Anna miała pewien problem.

    U mnie gromadzenie rzeczy zaczęło się, gdy zauważyłam, że zakupy, nawet takie małe, są w stanie przynieść mi odrobinę szczęścia. W wieku 20 lat, otworzyłam firmę, która niestety nie wypaliła, pakując mnie w spore długi.
    Musiałam spłacać je kolejne lata, więc nie było możliwości inwestowania w „siebie”. Jedyną przyjemnością były małe zakupy. Za parę złotych kupowanie drobiazgów, żeby przez chwilę poczuć się lepiej.
    Minęło 8 lat, a ja nawet dziś zaglądam w różne miejsca, a tam rzeczy, których nie pamiętam. Ubrania z metkami, gadżety…
    Od jakiegoś czasu staram się ich pozbyć rzeczy. Zaczęłam od sprzedaży kosmetyków i perfum… Idzie mi to mozolnie, ale do przodu.

    Szczerze trzymam za Anię kciuki i mam nadzieję, że świadomość siebie i własnych potrzeb, również tych konsumenckich, pozwoli jej powrócić do normalnego życia, bez nadmiaru niepotrzebnych rzeczy wokół.

    Kolekcjonowanie pragmatyczne

    Na koniec Teresa, która wraz z mężem prowadzi gospodarstwo pszczelarskie Miody Bartkowiaka, podzieliła się ze mną swoją historią, z którą mam wrażenie wielu z nas może się identyfikować.

    Pochodzę z rodziny, gdzie zbieranie było na porządku dziennym. Moje dzieciństwo przypadało na lata kryzysu, wspaniałe lata 80, kiedy kartonik po zachodnim soku pomarańczowym był nieziemskim skarbem. Ojciec dużo jeździł i jeździ rowerem do pracy na uczelni i przy okazji zbierał różne znaleziska „bo mogą się przydać”. Fakt, potrafił je później wykorzystać. Śruby, nakrętki, części samochodowe, narzędzia, czasem nawet gałązkę oleandra, którą ukorzenił i wyrosła w piękną, dużą i obficie kwitnącą roślinę. Ta umiejętność to czysta magia. Coś się psuje w domu i ojciec to naprawia. Naprawia samochód, rower. To czarodziej. Taki polski MacGyver. Stąd też mam do zbieractwa stosunek pragmatyczny. 

    Moje dziecięce i młodzieńcze zbieractwo polegało na zbieraniu „aby mieć więcej”, ale dość szybko zorientowałam się, że kolekcja może i rośnie, ale równocześnie zabiera miejsce i się kurzy. I właściwie, nic z tą kolekcją nie robię. Dlatego wyrzuciłam większość moich kamieni, muszli, albumów przyrodniczych, puszek, monet, ścinków materiałów. Przeprowadzka do mojego chłopaka, z którym teraz jesteśmy małżeństwem i konieczność porzucenia (całkowicie bez żalu) części mojego księgozbioru uświadomiła mi, że bez nich można żyć. 

    Zatrzymując przedmiot w swoim domu zawsze zastanawiam się kiedy z niego skorzystam i czy aby chęć zatrzymania nie jest sentymentalną tęsknotą za czymś.

     

    Czy nadal mam kolekcje? Tak, ale teraz są użytkowe. Nie lubię pierdółek na półkach. Nie mam takich. Jedynie prezenty od mamy, szklany wąż i miska po babci. 

    Chyba jestem dziwną kobietą, bo kobiety przeważnie uwielbiają figurki, sztuczne kwiaty lub suche bukiety, ozdabianie i upiększanie. Wolę przestrzeń, przez co moje mieszkanie może wydać się trochę ascetyczne. 

    ograniczam się





    Zbieractwo innych ludzi? Każdy ma jakiegoś bzika. Bzik jest nieodłącznym etapem rozwoju psychiki. Niektórzy z tego wyrastają, wrastając w coś nowego. Niektórym on pozostaje w większym lub mniejszym stopniu. Obserwuję różne kolekcje. Niestety, etap gromadzenia ma to do siebie, że trochę łatwo jest przesadzić. Nie ogarnia się wtedy dorobku. Może zajmować ogromną ilość miejsca, czasami utrudniając poruszanie się. Wtedy taka kolekcja szkodzi, zajmuje przestrzeń do życia, zbiera kurz, zabiera światło


    Natomiast przy kolekcjach posegregowanych jest nieco łatwiej. W takim przypadku, pomimo dużej ilości elementów, przy przeglądaniu można świadomie zdecydować „Zostaje czy nie zostaje?”. Wydaje mi się, że jest to dobra podpowiedź dla zbieraczy. Segregacja i pytanie „co mi daje mój zbiór” oraz „co mój zbiór daje światu?”. Są zbiory, które mogą mieć charakter edukacyjny i przez to są wartościowe, wraz z opowieścią dla młodych pokoleń, przez poszerzanie horyzontów. Widzisz, wszędzie widzę aspekt utylitarny. Nawet w czymś tak statycznym jak kolekcja. Jeśli ją wprawisz w ruch, pokażesz ją, opowiesz ludziom, to wnosi inną wartość dla świata.”

    A Ty z którą postawą w stosunku do posiadania najbardziej się identyfikujesz? Z pewnością masz własne, unikalne podejście, którym może zechcesz się ze mną podzielić.
    Jeśli tak, napisz na adres mailowy: ograniczamsie@gmail.com lub – jeśli masz ochotę – zostaw komentarz pod tym wpisem.
    Rozpocznijmy dyskusję o istocie posiadania.

    Jedzenie Zero Waste

    Gotuj to, co masz, czyli 5 przepisów na proste śniadanie

    Zainspirowana oszczędnym gotowaniem, niemarnowaniem resztek jedzenia i – koniec końców – duchem minimalizmu w kuchni, tydzień temu zainicjowałam akcję Gotuj to, co masz.

    Każdy z nas w pewnym momencie staje przed obliczem lodówki z pytaniem: nada się to jeszcze czy już wyrzucić?

    Zadając Wam pytanie na facebook’owym fanpage’u byłam zaskoczona, jak wielu z Was ma swoje ulubione, już wyrobione sposoby na wykorzystywanie końcówek jedzenia, które ma w domu. Pojawiło się kilka propozycji, do których na dorzucę garść swoich, tak byście mogli łatwiej skomponować sensowne menu na dany dzień. Dziś pod lupę wezmę śniadanie.

    ograniczam się, gotuj to co masz

    Proste przepisy na śniadanie

    Mając do dyspozycji niewiele produktów, ale wyrobiony sposób działania, wiem, które dania sprawdzają się najlepiej. Wypróbuj choć jedno z nich, które odpowiada Ci najbardziej.

    Naleśniki

    To nic innego jak mąka, mleko i jajko w odpowiednich, nie za gęstych i nie za rzadkich proporcjach. Jeśli dodasz pół łyżeczki sody oczyszczonej, możesz mieć amerykańskie pancake’i, które sama smażyłam w sobotę, gdy zabrakło parówek. Polecam też dolać do ciasta odrobinę oleju, a nie lać go na patelnię – wówczas nie spali się on i patelnia pozostanie czysta na kolejne porcje naleśnikowego ciasta.
    A do naleśników? U mnie sprawdza się serek homogenizowany, jogurt z miodem, dżem domowej roboty, albo frużelina z mrożonych owoców, których końcówkę znajdziesz w zamrażalce.
    Co jeśli nie masz jajek? Według Marty Dymek z Jadłonomii, możesz użyć zmielonego siemienia lnianego, zmielonych płatków owsianych lub ryżowych. Nawet jeśli nie jesteś weganinem lub weganką, ta kuchnia może Ci bardzo pomóc, gdy w domu brak tradycyjnych składników potraw.

    Kanapki

    Mają to do siebie, że można je zrobić praktycznie z wszystkim. No tak, łatwizna, o ile masz w domu chleb. Co jednak zrobić, gdy chleba w domu brak? Zakładam obecność mąki i proponuję…

    Podpłomyk

    Jest to proste i smaczne jedzenie, które możesz zrobić z takimi dodatkami, jakie masz właśnie w lodówce. Ciasto wykonuje się bardzo łatwo, wystarczy mąka, oliwa, sól i woda, trochę ugniatania sprawnymi dłońmi, wałek do rozpłaszczenia i voila! Teraz tylko ułóż na wierzchu to, na co masz ochotę i włóż do piekarnika rozgrzanego do 250 stopni Celsiusza na 10 minut. W propozycji Marty Greber jest to śmietana, ser pleśniowy, kapusta i gruszka. Ty możesz wykorzystać ser żółty, jabłko i kalarepę i też może być smaczne. Wystarczy rozejrzeć się po kuchni i skomponować własne dodatki.

    Myślisz – no dobra, ale z rana się spieszę do pracy i nie ma mowy o ugniataniu i pieczeniu. Co wtedy zjeść? Wtedy się kłania…

    Chrupiąca granola

    Wczoraj zrobiłam świeżą porcję swojej i pachniało nią w całym domu! Przypomniały mi się świąteczne wypieki, bo do swojej granoli dodaję dużo cynamonu i szczyptę gałki muszkatołowej. A tak naprawdę możesz wybrać takie przyprawy (byle korzenne) i takie składniki sypkie, jakie właśnie masz w szafce. Ja użyłam:

    • płatki owsiane błyskawiczne
    • pestki dyni
    • pestki słonecznika (wszystkie łuskane!)
    • wiórki kokosowe
    • suszone morele krojone w kosteczkę
    • płatki migdałowe

    Wszystko wsypujesz do miski i mieszasz, po czym zalewasz płynem zrobionym z pół szklanki miodu (lub innego słodzidła, którego używasz) z dwoma łyżkami soku jabłkowego i dodatkiem wcześniej wspomnianych przypraw. Wyrób wszystko łyżką albo ręcznie, tak by słodki płyn obtoczył wszystkie płatki, po czym rozłóż płasko na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Włóż do piekarnika rozgrzanego do 160 stopni Celsiusza (z termoobiegiem) lub 180 stopni (bez termoobiegu) i praż przez 40 minut, co jakiś czas mieszając, by równo się zarumieniły.

    W trakcie pieczenia roznosi się magiczny aromat, który zostaje na dłuższy czas. Po wystygnięciu, przesyp granolę do pojemnika i używaj, kiedy tylko masz ochotę. Jest to na pewno zdrowszy sposób na pełnowartościowe śniadanie niż gotowe muesli słodzone syropem glukozowo-fruktozowym, cukrem i dotłuszczane olejem palmowym.
    Wystarczy wieczór wcześniej wszystko przygotować, by na kolejny poranek mieć smaczne i pożywne chrupki, które możesz zajadać z jogurtem lub mlekiem. Ja zawsze dodaję jeszcze świeżych owoców, które akurat mam w domu.

    ograniczam się, granola, pieczona, sniadanie, przepisy
    Do śniadania warto się wcześniej przygotować

    Korzystam z przepisu Sophie Dahl z jej książki „Apetyczna Panna Dahl”, ale za każdym razem lekko go modyfikuję w zależności od tego, jakie mam akurat składniki. Zamiast płatków owsianych doskonale się sprawdzą orkiszowe czy pszenne. Suszone morele można z powodzeniem zastąpić wędzoną śliwką lub daktylami. Świetnie będą się komponowały wszelkiego rodzaju pokruszone orzechy.

    Widzisz, że wystarczy kilka składników, by samemu coś zdrowego, smacznego i kreatywnego wykrzesać z resztkowej kuchni.

    Jajecznica lub omlet

    Jedyny warunek: mieć w domu jajka i tłuszcz do wysmarowania patelni. Śniadanie robi się szybko, a jako dodatki możesz wrzucić to, co masz akurat w domu (cebula, szczypior, pomidor, a gdy podsmażysz wcześniej ziemniaki – wyjdzie przepyszna hiszpańska tortilla!).

    Jestem pewna, że  Wy też macie swoje typy na oszczędne i pożywne śniadania, po których mało produktów ląduje w śmieciach, a więcej na Waszych talerzach. Jakkolwiek by to nie brzmiało, to jest własnie rozsądne i kreatywne podejście do gotowania, bo gotujesz to, co masz, a świat na tym nie cierpi.

    Jakie są Twoje propozycje? Pisz śmiało, nie mogę się doczekać i wypróbować czegoś nowego!

    Minimalizm Ubrania

    Bezgotówkowa wymiana? Jak najbardziej!

    Pierwsze osiedlowe wymienianki mam już za sobą, a już w Poznaniu szykują się kolejne wydarzenia, w których warto wziąć udział.

    Pierwsze w szczególności zwróciło moją uwagę, gdyż jest darmowe, czyli idealnie wpasowuje się w ideę bezkosztowej wymiany. Jest to Targ Różności organizowany 19 września przez Stowarzyszenie Lepszy Świat, a wpierany przez Radę Osiedla Stare Miasto. Do Ogrodu Jordanowskiego przy ul. Solnej można przynosić nie tylko ubrania, ale też książki, płyty, filmy i domowe jedzenie. Za każdą rzecz dostaje się kupon, który można wymienić na wybrany inny przedmiot. Kupony można tez zachowywać na kolejne edycje imprez, gdyż odbywają się one cyklicznie. Także jeśli nic nie wybierzesz dla siebie tym razem, masz jeszcze szansę podczas kolejnego Targu Różności, o ile wszystkie zebrane kupony zachowasz.

    Podoba mi się to, że nie jest dopuszczony obrót gotówkowy, a zatem rzeczywiście jesteś w stanie obejść konsumpcjonistyczne zapędy i zyskać coś ciekawego w ramach barterowej wymiany. 

    ograniczam się, wymiana, wymienianki, minimalizm, ubrania, poznan

    4 października Międzynarodowe Targi Poznańskie opanują kobiety i ich fatałaszki, ponieważ w ten dzień odbędzie się Babi Targ organizowany przez Ośrodek Rozwoju Osobistego Kobiet „Babiląd”. Frekwencja zazwyczaj dopisuje, także każdy, kto chce wziąć udział i wystawić swoje stoisko, powinien się wcześniej zapisać i wpłacić wpisowe 20 zł. Zasad jest kilka, między innymi:

    • 20 zł to cena za stoisko wielkości 1×1,5 metra kwadratowego,
    • wystawiający może przynieść tylko jedną torbę ubrań – za kolejną jest dopłata 5 zł, a maksymalnie można mieć dwie,
    • bilet wstępu dla odwiedzających (de facto kupujących) kosztuje 5 zł,
    • wieszaki niby są, ale w limitowanej ilości – także lepiej zaopatrzyć się w swój własny.
    ograniczam się, wymiana, wymienianki, szafa, ubrania, wieszak

    Z jednej strony brzmi ciekawie, a i odwiedzających jest zazwyczaj wielu, dlatego można na redukcji swojej szafy nieźle zarobić. Z drugiej – brakuje mi w Babim Targu kultywowania idei bezgotówkowej wymiany, tak jak robi to Lepszy Świat. Poza tym sam fakt płacenia za wstęp po to, by zaopatrzyć się w używane ubrania, jest lekkim nadwerężeniem.

    Sama zastanawiam się jeszcze, którą z tych imprez wybrać. Na Targu Różności mnie jeszcze nie było, więc może skieruję swe kroki w stronę nieodkrytego, by dać Wam znać, czy warto.

    A może ktoś z Was też się pojawi i powymieniamy się nawzajem?


    Czy w Waszych miastach też organizowane są podobne wydarzenia?

    Jedzenie

    Gotuj to, co masz, czyli Kreatywna Kuchnia Domowa

    Powiem wprost i bez zbędnych ogródek: marnujemy zbyt dużo jedzenia. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, że Polscy konsumenci wyrzucają 2 miliony ton (!!!) jedzenia rocznie*. Oznacza to, że każdy z nas nie potrzebuje lub marnuje ponad 52 kg produktów rocznie, co daje nam kilogram na tydzień na 1 mieszkańca (wliczając dzieci, osoby starsze, pozostające pod czyjąś opieką).

    Dlaczego marnujemy jedzenie? 

    1. Kupujemy zbyt dużo, szczególnie, jeśli na zakupy wybieramy się głodni lub gdy jesteśmy podatni na sklepowe promocje.
    2. Źle planujemy nasze wydatki na żywność. Robimy zakupy bez listy, przez co nie zawsze kupujemy dokładnie to, co jest nam rzeczywiście potrzebne. Wychodzimy ze sklepu z wieloma torbami, w których wartościowych dla nas rzeczy jest ok. 50 – 70 procent, a cała reszta wyląduje prawdopodobnie w koszu.
    3. Nie zdążymy zjeść wszystkiego, co mamy w lodówce, a już wędrujemy po kolejne zakupy. Oznacza to, że nie dość, że trwonimy niepotrzebnie pieniądze na nadmiar jedzenia, ale w dodatku marnujemy coś, co dla kogoś może się okazać ratunkiem życia (nadal ok. pół miliona dzieci w Polsce głoduje).

    Jak rozwiązać ten palący problem?

    W makroskali naszego kraju działają 32 Banki Żywności. Są to niezależnie instytucje non-profit, które zajmują się zbieraniem jedzenia bliskiego zmarnowaniu (wadliwie opakowanego, z krótkim terminem przydatności do spożycia), głównie od supermarketów, producentów czy restauracji,  i przekazywaniu go organizacjom charytatywnym, działającym na rzecz dożywiania ludzi potrzebujących. Banki są ze sobą zrzeszone i wspólnie działają na rzecz uświadamiania społeczeństwa na rzecz niemarnowania jedzenia.

    W mikroskali możesz działać w grupie lub sam/-a.

    Grupa Jedzenie Ci dam, bo mam 🙂 jest oddolną inicjatywą działającą w Poznaniu i okolicach, w której możesz zaoferować swoje jedzenie innym. Główne zasady grupy to: oferowanie jedzenia dobrego do spożycia, niezepsutego, bez oczekiwania za nie zapłaty. Może masz go za dużo i wiesz, że sam go nie przejesz? Może jesteś rolnikiem lub znasz takiego, który chętnie podzieli się nadprogramową produkcją?A może kupiłeś coś nowego, co Ci nie smakuje, ale komuś innemu przypadnie do gustu? Wówczas ogłaszasz się ze swoim produktem na grupie i czekasz na zainteresowanych. Logika jest prosta: zanim coś wyrzucisz, zastanów się, czy ktoś jeszcze by z tego nie skorzystał. 

    Co możesz zrobić w swoim domu?

    Moja propozycja brzmi następująco: gotuj to, co masz!

    Postanowiłam, że co najmniej raz w tygodniu będę gotować tylko z produktów, które mam w domu. Mogą to być zachomikowane kasze, makarony, warzywa, mięsa, może też resztki potraw z lodówki, zioła z balkonu/parapetu i nie tylko. Generalnie będę używać wszystkiego, co znajdę na swej drodze do garnka, o ile jest jadalne, nie uległo zepsuciu i nie jest pokryte pleśnią.

    ograniczam się, gotuj to co masz

    Lubię gotować i poznawać nowe smaki poprzez łączenie pozornie niepasujących do siebie produktów, dlatego to wyzwanie wydaje się być niezwykle ciekawym. Kreatywna kuchnia domowa – tak bym je określiła, choć żadna ze mnie wielka kucharka. Mam za to głowę na karku i trybiki, które się w niej kręcą i napędzają nowe pomysły, które można wykorzystać chociażby w kuchni.

    Inspiracje do gotowania można standardowo czerpać z blogów i książek kulinarnych. Pomocna może się też okazać specjalna strona stworzona jako projekt Banków Żywności „Nie marnuję”, która ma nas zachęcić do inteligentnego korzystania z domowych zapasów, tak, by jak najmniej jedzenia lądowało w śmietniku.

    Wczoraj odbierałam cotygodniowe zakupy w kooperatywie spożywczej, przydało mi się więc czyszczenie lodówki z pozostałych warzyw i ugotowanie, a w zasadzie upieczenie z nich pizzy w stylu wegetariańskim (mięsa akurat brak). A to było tak.

    Składniki na ciasto:
    mąka
    drożdże instant
    mleko z wodą
    szczypta soli i cukruSkładniki na wierzch, czyli to, co znalazłam:
    brokuł
    pomidory
    czosnek
    mozzarella (leżała już kilka tygodni i czekała na swoją szansę)
    bazylia
    zioła prowansalskie
    jajka
    cebula

    Sposób wykonania:
    Ciasto robię „na oko” i zawsze wychodzi. Wsypuję mąkę do miski (mniej więcej 2 szklanki), dosypuję drożdży (ok. 1 małej łyżeczki), zalewam lekko podgrzanym mlekiem z wodą (ok. szklanki), doprawiam solą i szczyptą cukru (żeby drożdże miały pożywkę) i wyrabiam ciasto rękami.
    Zostawiam do wyrośnięcia na tyle, na ile mam czasu. Tym razem było to 1,5 godziny. 

    ograniczam się, gotuj to co masz, gotowanie, jedzenie, oszczędzanie, kuchnia

    Po wyrośnięciu można ciasto rozwałkować i wyłożyć nim formę/blachę. Ja podrzucałam je jak włoski kucharz i nawet się mocno nie porwało 😉

    Rozłożone ciasto smarujemy świeżo ugotowanym sosem pomidorowym z czosnkiem i ziołami – ważne, żeby był dobrze odparowany, bo inaczej zbytnio wsiąknie w ciasto albo rozleje się na boki.

    Na sosie układamy mozzarellę (lub w sumie każdy ser, jaki masz w domu, w końcu wykorzystujemy resztki), pokrojoną w piórka cebulę, brokuła i jajko. Pomocnicy mile widziani!

    Gotowe? To siup do piekarnika na 15-20 minut. Ja rozgrzewam do 230 stopni, na ostatnie 5-10 minut zmniejszając do 185 stopni.

    Ale tak naprawdę pewnie masz swoje ulubione sposoby na pieczenie pizzy, więc co ja Ci będę mówić.

    Jesteś ze mną i postarasz się wykorzystać tylko to, co masz w domu do ugotowania dzisiejszego obiadu? Czekam na Wasze resztkowe przepisy! 
    *za Forbes, dane z 2014 roku
    Minimalizm Ubrania

    Pierwsze koty za płoty, czyli osiedlowe wymienianki #1

    Nie lubię chodzić do lumpeksów. Niecierpliwię się przy przeszukiwaniu wieszaków, nigdy nie potrafię nic znaleźć.

    Jeśli już mam kupować używane ubrania, wolałabym wiedzieć do kogo należały, może go poznać i porozmawiać. Niestety w second handzie tego brak. Odzież pochodzi zewsząd, także z zagranicznych wystawek czy kontenerów na używane ciuchy. A ja wolę inaczej, bezpośrednio, świadomie.

    To, czego brak lumpeksom, mają wymienianki.

    Mamy już poniedziałek, czyli dwa dni po Marcelińskich Wymieniankach osiedlowych, zatem czas na kilka słów podsumowania.

    wymienianki odzieżowe, ograniczam się

    Dwa tygodnie przed

    Było to nasze pierwsze spotkanie tego typu, pierwsze działanie na wspólnej przestrzeni. Chciałam je od samego początku w miarę profesjonalnie przygotować. Zaprojektowałam plakaty, które porozwieszałam we wszystkich klatkach. Przygotowałam ulotki tłumaczące, w jaki sposób do wymienianek się przygotować, jakie są ich zalety i jak spotkanie będzie wyglądało. Tak, wiem, trochę śmieci się z tego zrobiło, sama nie lubię, jak mi reklamy na osiedlu przyklejają, ale na swoje wytłumaczenie mam fakt, że brak u nas wspólnego forum, na którym moglibyśmy ogłaszać tego typu wydarzenia. Stary, dobry papier jest nadal najlepszym medium przenoszącym informacje.

    Okres przed wymieniankami trwał ponad 2 tygodnie po to, żebyśmy wszyscy byli w stanie się do nich dobrze przygotować: przejrzeć dziecięce szafy, pudła z zabawkami i półki z książkami, wybrać te, z których już nie korzystamy i przygotować do wystawienia na wymianę lub sprzedaż.

    Marcelino, wymienianki odzieżowe, ograniczam się

    Tydzień przed

    Na tydzień przed wymieniankami pojawił się pomysł, by zrobić w ich trakcie „coś więcej”, nadać im wyższy cel. Postanowiłam skontaktować się z pobliskim Domem Dziecka, w którym okazało się, że potrzebują ubrań i zabawek edukacyjnych dla maluchów. Dołączyłam zatem do wymienianek małą akcję charytatywną, tak by każdy mógł bezpośrednio pomóc.

    Żeby jeszcze bardziej zachęcić lokalną społeczność do wyjścia z mieszkań i poznania się nawzajem, poprosiłam kawiarnię Marcelino Chleb i Wino o przygotowanie słodkich posiłków oraz fryzjera z Akademii Wierzbicki & Schmidt (tak, tak, tych od Ostrego Cięcia!) o kolorowanie dzieciom włosów specjalną kredą. Byli zachwyceni, że mogą nam pomóc i uczestniczyć w wydarzeniu tworzącym lokalną społeczność.

    Podwórkowy marketing

    Jako społeczeństwo konsumpcyjne małe mamy pojęcie o alternatywnych sposobach nabywania przedmiotów, innych od kupowania w sklepie, za pieniądze. W przypadku osiedlowej akcji pomocny okazywał się „podwórkowy marketing„, czyli indywidualne rozmowy przy piaskownicy, na klatce czy w garażu. Zainteresowanie inicjatywą wydawało się duże, każdy, z kim rozmawiałam był zainspirowany do szafowej domowej rewolucji i obiecywał się pojawić.

    wymienianki odzieżowe, ograniczam się

    Wymienianki czas start!

    W sam dzień eventu znacznie się ochłodziło i groziło opadami, ale na szczęście ciemne chmury przesuwały się szybkim tempem obok.

    Ostatecznie wystawców nie było wielu, za to ruch na patio był dość spory. Pomimo mocnego wiatru co chwilę ktoś przychodził, by obejrzeć, co rozłożyliśmy na naszych kocach, kupić ubranka lub książki, wypić kawę od Marcelino lub po prostu zobaczyć, jak wyglądają wymienianki. Sporo osób zjawiło się po to, by zostawić rzeczy dla Domu Dziecka, za co jestem im bardzo wdzięczna.

    ograniczam się, wymienianki odzieżowe

    Podsumowanie

    Jedyne, co bym zmieniła tego dnia, to pogoda, która nie zachęcała do wyściubienia z domu nosa. Poza tym jestem bardzo dumna, że wymienianki udało się zorganizować. „Pierwsze koty za płoty”, jak mówiła pani Kinga z Marcelino, która również ma ochotę na więcej. Czas więc szykować kolejne edycje, tym razem już dla szerszego grona.

    Akademia Wierzbicki & Schmidt, wymienianki

    Coś jeszcze? Jeśli jesteś w stanie mi pomóc i podrzucić kilka pomysłów na lepszą organizację, daj znać! Chętnie je wykorzystam.



    Minimalizm

    Magia wymieniania

    Pierwszy raz usłyszałam o nich pół roku temu. Swap parties, szafing, ciuchowisko. Wymienianki. Od razu przykuły moją uwagę, choćby z tego powodu, że do tej pory nie miałam pojęcia o ich istnieniu i w żadnych nie brałam udziału. Po tym, jak odwiedziłam Babi Targ i znalazłam kilka perełek dla mojej córki za kilka złotych, stwierdziłam, że to wprost genialna forma na zdobycie nowych ubrań czy czegokolwiek innego, czego potrzebujesz. Płacisz niewiele lub wcale, bo nie o zarobek tu chodzi, lecz o ofiarowanie rzeczom, których masz zbyt dużo, drugiego życia.

    Od razu zapragnęłam wciągnąć w to moją lokalną społeczność i sprawdzić, czy to wypali.

    Test odbędzie się w tę sobotę o godzinie 10:00 na naszym osiedlowym patio. Będą to wymienianki dziecięce, na których oprócz nabywania rzeczy dla siebie można będzie wesprzeć Dom Dziecka przy ul. Swoboda w Poznaniu.
    wymienianki odzieżowe, ograniczam się
    Wymieniaj się ubraniami, książkami i zabawkami, wspomagaj Dom Dziecka
    Zachęcam moich sąsiadów do przejrzenia szaf swoich dzieci, pudeł z zabawkami i półek z książkami w poszukiwaniu tego, czego już nie używają albo z czego wyrosły. Początek roku szkolnego wydaje się być ku temu idealną okazją. Może dzieciaki znajdą dla siebie coś, czego potrzebują, u innych dzieci? Może upatrzą książkę, która od tej pory będzie ich ulubioną? A może przekażą wartościowe rzeczy dzieciom z domu dziecka i sprawią innym radość?

    wymienianki odzieżowe, ograniczam się
    Po co są wymienianki? Jak się do nich przygotować? Wszystko znajduje się na ulotce.
    Znajoma twierdzi, że jej córeczka najchętniej bawi się miśkiem, który pożyczyła niedawno od kilka miesięcy starszego kolegi. Inne zabawki poszły w odstawkę, a ten jest czymś wyjątkowym, bo otrzymanym od kolegi, w zamian za własną – bodajże – lalkę.
    Coś rzeczywiście w tym jest. Ja sama przez pewien czas najchętniej nosiłam sukienkę w groszki i szarą bluzkę rozszerzaną ku dołowi, które dostałam od koleżanki. Pomimo, że była o rozmiar ode mnie mniejsza, te akurat ubrania pasowały na mnie jak ulał. Chodziłam w nich do pracy, na nieformalne wyjścia oraz formalne kolacje. Były (i nadal są!) idealne, czy to dlatego, że tak dobrze na mnie leżały, czy też z powodu kojarzenia ich z postacią koleżanki, która po jakimś czasie wyprowadziła się do innego miasta i kontakt nam się urwał.
    ***
    Przywiązujemy się do tego, co posiadamy. W końcu nasz materialny stan kreuje po części to, kim jesteśmy. A może jest na odwrót – to, kim jesteśmy, nasza osobowość i świadomość społeczna wpływają na nasz stan posiadania, na to, z jakiego źródła kupujemy rzeczy, czy o nie dbamy i w jaki sposób się z nimi rozstajemy, gdy ich już nie potrzebujemy.
    Zastanów się, może i Ty zorganizujesz u siebie wymienianki? Zintegrujesz lokalną społeczność i pozwolisz dziecku poznać inną formę nabywania rzeczy niż kupowanie w sklepie? 
    Ja spróbuję w weekend i dam Wam znać, jak wyszło! A wszystkich z Marcelina w Poznaniu zapraszam na patio! Będzie to istna magia wymieniania.
    Ekologia Jedzenie

    Moc kooperatywy

    Kilka tygodni temu chciałam się zapisać do kooperatywy spożywczej. Dopiero teraz spełniłam mój cel, skontaktowałam się z członkami spółdzielni, wpisałam się na listę dystrybucyjną i mogę korzystać z pełni praw kooperanta.

    W niedzielę zrobiłam moje pierwsze zamówienie, po to, by już we wtorek je odebrać. Hurra!
    Poznańska Kooperatywa Spożywcza ma ponad 100 członków. Produkty zamawia m.in. z gospodarstwa prowadzącego uprawy organiczne, znajdującego się w odległości ok. 50 km od centrum miasta, można powiedzieć, że z dala od cywilizacji. Wśród nich są warzywa i sezonowe owoce oraz mleko i sery, zarówno krowie, jak i kozie. Oprócz tego jest jeszcze szereg innych produktów pochodzących z różnych źródeł, w tym miód, zioła, herbatki ziołowe i przetwory. 
    kooperatywa spożywcza
    Moje zamówienie było całkiem spore. Najbardziej cieszyłam się z mleka prosto od krowy i kozy 🙂
    Osobiście jestem bardzo zadowolona z jakości tego, co zamówiłam. Marchewka jest niezwykle intensywna w smaku, podobnie pomidory i szczypior, prawdziwe, wyhodowane bez oprysków i zbędnej chemii. Tak, jest ubrudzone w ziemi, i tak, zdarza się dziurka lub robaczek, ale to tylko jest dowód na to, że rolnicy prowadzą gospodarstwo w sposób organiczny i całkowicie naturalny.
    Kooperatywa rządzi się według zasad demokracji bezpośredniej.

    Zamówienia są co tydzień koordynowane przez ochotników, którzy sami zapisują się na listę. Osoba u steru w danym tygodniu rozsyła maile, zbiera zapisy na produkty, informuje gospodarstwo o rodzaju zamówienia, potem wydaje zakupy, rozlicza się finansowo i sprząta pomieszczenie, w którym się wszyscy spotykają. W koordynacji przyświeca zasada rotacji i samodzielności – każdy nowy członek, w tym ja, powinien się przyuczyć do bycia koordynatorem na początku pomagając w wydawaniu zamówień, po to by po jakimś czasie samemu móc koordynować. 

    kooperatywa spożywcza
    Na miejscu koordynatorzy wydają zamówienia i panują nad finansami. A warzywa i zioła pachną aż ślinka cieknie!
    Jedyna rzecz, która mnie zastanawia, to fakt, że na ponad 100 członków kooperatywy tylko  15-20 % aktywnie zamawia i uczestniczy w jej życiu. 
    Czy w ponad półmilionowym mieście nie znajdzie się więcej osób chętnych żywić siebie i swoje rodziny jedzeniem organicznym prosto od rolnika? 
    Czy pomoc w organizowaniu dostaw i koordynowaniu zamówień jest zbyt wymagająca, by raz na jakiś czas się jej podjąć?
    Osobiście szczerze i z serca Was zachęcam: zapisujcie się pisząc na maila pokospokoo@gmail.com i przychodźcie na Libelta 22 w Poznaniu, by zapoznać się ze sposobem działania tej jakże szczytnej inicjatywy. Z członkostwa są same korzyści, w tym przede wszystkim Wasze zdrowie. 
    Poznaniacy (i nie tylko) – do kooperatywy!
    kooperatywa spożywcza
    Marchewka lekko przybrudzona, ale jakże smaczna!
    Zero Waste

    Minimalistka szyje

    „Don’t just stand there, do something!”

    Jak często zdarza Ci się siedzieć na kanapie i zastanawiać, czego byś nie zrobił/zrobiła, gdyby Ci się chciało? 

    Ile razy w tygodniu pojawia się u Ciebie myśl: nie teraz, może później? 

    Czy robisz w życiu to, czego tak naprawdę chcesz? Jeśli nie, co powstrzymuje Cię przed zmianą?

    Każdy z nas ulega od czasu do czasu słodkiemu lenistwu. Niektórzy z nas spędzają w ten sposób godziny, dni, tygodnie, miesiące, a zanim się obejrzą przelatuje im przez palce całe życie.

    Chciałabym uciec od moralizatorskiego tonu, bo nie chodzi mi o to, żeby Wam wypominać błędy Waszego życia. Każdy ma swój na nie sposób i wie najlepiej, co dla niego dobre. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i potrafimy wziąć odpowiedzialność za nasze życie i czyny.

    minimalistka szyje
    Zacznij od właściwego przygotowania

    Ja od jakiegoś już czasu chciałam spróbować czegoś nowego, zrobić coś sama, przejść do konkretnych akcji. Zmęczyło mnie samo siedzenie i myślenie, teraz jest czas, by działać!

    „Jak nie my, to kto?Jak nie teraz, to kiedy?” Dorota Warakomska, WO nr 33 (842)

    Dawno, dawno temu…

    Nigdy nie miałam zbytniego talentu do robótek ręcznych. W szkole podstawowej zmuszała mnie do nich praca technika, na której zszywaliśmy kawałki materiału w taki sposób, by wyszło z nich coś, co przypomina worek. Pamiętam też projekt pudełka z pocztówek ze szczeniaczkami zszywanych nićmi na krawędziach, który moja mama dostała w prezencie i – z tego co widzę – nadal go trzyma w szafce. Kochana.

    W domu z konieczności sama wycinałam materiał i szyłam ciuszki dla lalek, bo Pewex, choć tuż za rogiem, straszył cenami o czterech zerach. Uczyłam się robić na drutach, żeby miśkom nie doskwierała surowa zima. Gimnastykowałam ręce drutami i igłą na tyle, na ile miałam zapału i cierpliwości.

    minimalistka szyje
    Zrób to! Zacznij rozwijać swoją pasję

    Z czasem zabawki zostały rzucone w kąt i przyszły dorosłe sprawy. Nie miałam już chęci ani motywacji do szycia, bo sklepy zostały zalane zylionami ubrań z dalekiego wschodu. Tanio i szybko można było kupić bluzkę na imprezę, po co więc trudzić się w domu z wykrojem, gdy znajomi czekają, a młodość ucieka.

    Co się zmieniło?

    Przeszłam przez wiele etapów nabywania odzieży. Od znoszonych sukienek po kuzynkach, przez tanie lajkry na ryneczku, drogie najki w sklepie z markowymi butami, tanie i modne ubrania z sieciówek, ekskluzywną odzież drogich marek z portali modowych. Każde z nich nosiłam z taką samą przyjemnością, ale też tak samo krytycznie oglądałam przez pryzmat: nosić czy nie nosić? Każde z nich podobnie kończyło swój los, niezależnie od ceny czy pochodzenia.

    „Na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki.” (B. Franklin)

    Te ubrania spotykała ostatecznie pewna śmierć upakowana w czarne worki.

    Z jednym wyjątkiem. Ubranka, które sama uszyłam dla lalek zostały. Swetry wydziergane przez znajomych mamy nadal się trzymają. Maskotki zrobione ręcznie mają się świetnie. Tęsknota za własnoręcznie wykonaną robótką wykiełkowała karmiona dodatkowo przykładem kilku osób, które sobie świetnie z tym radzą. Choćby moja przyjaciółka Dobromira sama sobie uszyła suknię ślubną i wydziergała na szydełku bolerko. Kosztowało ją to wiele pracy, ale niewiele pieniędzy. A satysfakcja i wspomnienia będą bezcenne.

    Maszyna po tacie

    W mojej rodzinie mama zawsze szyła ręcznie i robiła na drutach. Tata natomiast był specem od maszyn. Ważne pisma pisał na maszynie do pisania, a ulubione spodnie naprawiał na maszynie do szycia. Gdy patrzyłam, jak wyciąga maszynę na biurko, uruchamia do pracy, nawleka nitkę na igłę swoimi spracowanymi dłońmi, bierze w ręce dziurawe jeansy i naszywa cierpliwie łatę wypełniał mnie hipnotyzujący spokój. Może było to spowodowane miarowym stukotem silniczka Łucznika, a może praca ręczna mojego taty dawała mi poczucie, że zna się na tym dobrze i chętnie mnie tego nauczy, jeśli tylko będę chciała. Tak czy siak, lubiłam, gdy argumentował mojej mamie, że te spodnie jeszcze nie są do wyrzucenia, bo można je łatwo naprawić na maszynie, co za chwilę czynił.

    Taty już nie ma, a ja postanowiłam wskrzesić stary sprzęt. Łucznik 466, producent Predom. Ma dwa rodzaje ściegów, silniczek i pedał, dwa bolce na nici, igłę i bębenek. Czego więcej chcieć?

    minimalistka szyje
    Łucznik 466 mojego Taty i moje pierwsze dzieło

    Dlaczego nie nowa maszyna?

    Chęć szycia własnych ubrań pojawiła się u mnie kilka miesięcy temu. W międzyczasie korciło mnie wielokrotnie, by kupić maszynę nową, pachnącą jeszcze fabryką i świeżym plastikiem. No właśnie – zasięgnęłam rady i okazuje się, że stare maszyny nie są takie złe przez to, z jakim materiałów były wykonane. Singer czy Łucznik mają metalową obudowę i dobrej jakości wnętrze. Mój model co prawda już ma elementy ze stopów lekkich, ale ciężar ma nadal niemały. Mechanizm, jeśli dobrze konserwowany, może spokojnie posłużyć kilkadziesiąt lat.

    „Firma ASPA, która parę dobrych lat temu kupiła Łucznika, bazując na tradycji i jakości starszych (polskich) wyrobów tej firmy i po drodze, niepostrzeżenie, przenosząc produkcję do Chin, robi niezły biznes na sprzedaży maszyn do szycia i „overlocków”. Mam troszkę doświadczeń z tą marką (już Chińską) i raczej nigdy nie pokuszę się o zakup tego sprzętu. Myślę, że prędzej kupię Łucznika wyprodukowanego 20 lat temu.” – pisze autorka z Zapomnianej Pracowni

    Poza tym, jeśli jeszcze nie wiem, czy szycie mi się spodoba i czy będę miała do niego cierpliwość, nie będę się decydowała na kupno nowego sprzętu. Stary całkowicie mi wystarczy. Warto wykorzystywać to, co działa, dawać mu drugie życie, nawet jeśli to jego emerytura.

    Zabieram się do szycia

    Przygotowałam się do pracy zbierając najpierw niezbędne akcesoria.

    minimalistka szyje
    Magazyny i podręczniki ratują bezradnych

    1. Nożyczki krawieckie musiałam kupić nowe, te z Ikei są nawet całkiem niezłe, choć mam wrażenie, że ~20 zł to nie jest najtańsza opcja.

    2. Zestaw nici i igieł kupiłam w Lidlu w trakcie tygodnia z szyciem. 19,99 zł za cały zestaw to nie najgorzej, biorąc pod uwagę jego rozmiar i jakoś zawartości.

    3. Kolejny zestaw z papierem do wykrojów, mydełkiem i gąbką na szpilki – też 19,99 zł i tu myślę, że wydane niepotrzebnie. Do tej pory korzystam tylko z mydełka, a papier leży i zajmuje miejsce w szufladzie. Kto wie, może przy bardziej zaawansowanych projektach się przyda?

    4. Guziki, szpilki, tasiemki kupione w osiedlowej pasmanterii – tak tak, teraz odkrywam te sklepy, do których wcześniej nie zaglądałam. To niesamowite, jak czas się w nich zatrzymał. I ilu rzeczy się można dowiedzieć o szyciu. Pani ekspedientka pomoże, doradzi, podpyta, jaka maszyna, zagada, ale nie wciska niczego na siłę, nie proponuje słowami „mamy jeszcze w promocji”. Ma czas i chęci na budowanie relacji z klientkami i nie sądzę, żeby to była jej przemyślana strategia marketingowa. Po prostu jest miła i pomocna.

    5. 2 rodzaje tkanin kupione w Bławatku – moja pierwsza wizyta od dawna była jak odkrywanie nieznanego. Gdzie leży bawełna, gdzie tkaniny sztuczne, a zamki do wszywania, może filc, no i jak się tu płaci? Tu też czas zatrzymał się w miejscu. Choćby samo zamówienie zapisywane jest na karteczce, którą przekazuje się pani siedzącej w „okienku”, po to, by pani obliczyła jego wartość. Jedynym współczesnym znakiem jest terminal płatniczy na karty zbliżeniowe.

    6. Zestaw tkanin różnych dostałam od Dobromiry – przydadzą się do ćwiczenia ściegów, zszywania brzegów i wykonywania prototypów.

    7. Stosik magazynów Mollie i Ilustrowany Kurs Kroju i Szycia – również od mojej przyjaciółki. Dzięki nim wiem, jak zorganizować swój „warsztat krawiecki” oraz mam inspirację do moich pierwszych projektów, krok po kroku.

    8. Deska do prasowania i żelazko przygotowane, ponoć bez nich nie można zaczynać szycia

    minimalistka szyje
    Żelazko i deska to mus

    Minimalistka szyje

    Pozbywam się rzeczy z szafy, by zyskać nową, cenną przestrzeń i skupić się na tym co ważne. A to, czego się pozbyłam, a czego nie chcę oddać ani sprzedać, mogę wykorzystać w moim warsztacie. Niektóre ubrania mają bardzo ciekawą tkaninę albo guziki, którym można dać drugie życie. Internet i pisma krawieckie aż roją się od instrukcji DIY, jak zrobić spódnicę z koszulki albo sukienkę dla dziecka z koszuli męża.

    Sama nie mogę się doczekać momentu, w którym i ja dotrę do tego miejsca w trakcie doskonalenia moich umiejętności manualnych. Na razie jednak muszę okiełznać maszynę i sprawić, by nitka nie wyskakiwała z igły, a ścieg dolny nie był luźny.

    Szyjcie i zużywajcie swoje stare ubrania! Tylko nie przeklinajcie przy dzieciach, jak kolejny raz trzeba będzie pruć 😉

    Książki

    Dlaczego nie warto czytać Marie Kondo

    Zaoszczędzę Wam czasu. Nie musicie czytać książki „Magia Sprzątania” Marie Kondo. Nie musicie wydawać 34,90 złotych. Ani marnować cennych wieczornych chwil na te 222 strony. Przekaz jest dość prosty. Może za prosty?


    Tak całkiem serio – i uwaga, to moje zupełnie subiektywne zdanie –  książka jest napisana bez polotu, trochę jakby na siłę. Choćby z tego powodu czyta się ją nie najlepiej. Kolejnym jest wrażenie, że autorka nadmiernie elaboruje jeden i ten sam temat. Ile można czytać o tym, że sprzątać trzeba raz a dobrze i że „to jest właśnie magia sprzątania„? Zdanie, które pada już na początku: „Zacznij od wyrzucania rzeczy. Następnie starannie zaaranżuj swoją przestrzeń. Wszystko to powinno odbyć się za jednym razem.” pojawia się dobrych kilka razy.

    Sprzątanie totalne

    Totalnie źle nie jest, bo gdyby nie czas, który poświęciłam książce, może nie nastąpiłaby w mojej głowie zmiana w kierunki sprzątania totalnego –  tak bym ten sposób nazwała.

    Myśl o wyciągnięciu wszystkiego z szafy i położeniu w jednym miejscu, jak zaleca Konmari, trawiłam dość długo. Obawiałam się czasu, który będę musiała poświęcić na rozprawienie się z jej zawartością. Martwiłam się, że jak to wszystko rozgrzebię, to w między czasie Małe Dziecię zdąży się kilka razy obudzić, zakwilić o jedzenie, zabrudzić pieluchę i zabiegać o moją podzieloną już wtedy uwagę. Nie mogę sobie na to pozwolić, na cały dzień z głową w ciuchach – myślałam.

    Bałam się też rzewnych łez, które wyleję podczas pożegnań z moimi ulubionymi bluzkami. Esencją metody Konmari jest rozprawianie nad każdą sztuką odzieży z osobna, poświęcenie jej czasu, sprawdzanie, czy nadal przynosi nam radość, a jeśli była nam wyjątkowo bliska, lecz z jakichś powodów już jej nie nosimy, powinniśmy jej podziękować za służbę u nas i pożegnać, wsadzając do worka.

    Jak się żegna z przedmiotami?

    A jednak, zebrałam w sobie siły i motywację i, nie myśląc długo, zaczęłam wyrzucać wszystko z szafy na łóżko. Zastanowiłam się, gdzie jeszcze trzymam ubrania, i przyniosłam ich drugie tyle z szafy w korytarzu. Powstała sterta ubrań przepełniła mnie przerażeniem. Jak się do tego teraz zabrać?

    Moje obserwacje poparte wskazówkami Konmari są następujące.

    Bierz każdą sztukę po kolei i zdecyduj, do jakiej kategorii należy:
    – do wyrzucenia i nawet się nad tym nie zastanawiam
    – zbyt fajne, żeby wyrzucić, ale nie chcę zatrzymać, więc oddam
    – zbyt fajne, żeby oddać, więc sprzedam
    – zostawiam, bo jest fajne, lubię to, dobrze w tym wyglądam i będę nosić

    O dylemacie wyrzucić czy oddać pisałam już wcześniej tu [klik].

    Nie zostawiaj ubrań tłumacząc, że będziesz je nosiła po domu. W ten sposób skończysz ze stertą ciuchów, których nie chcesz nikomu pokazywać, a ubieranie ich w domu wcale nie wpłynie pozytywnie na Twoje samopoczucie.

    Ubrania, które nosisz w domu, wpływają na Twój własny obraz

    Odzież, którą ostatecznie zostawisz, ułóż w szafie wg metody Konmari [klik]
    Na pierwszy rzut oka pomyślisz: nie dość, że wkładam taki wysiłek w pozbywanie się nadmiaru ubrań, to jeszcze potem muszę nauczyć się nowego sposobu ich składania . Ja spróbowałam i przyznam, że to działa. Każdą sztukę ułożyłam w szufladzie pionowo, jedna obok drugiej. I już widzę same korzyści:
    – ubrania w ten sposób złożone się nie gniotą,
    – otwierając szufladę widzę dokładnie, co w niej jest,
    – ergo minimalizuję zapominanie o ulubionych ubraniach tylko dlatego, że leżały na dnie pod innymi.

    Moja szuflada przed i po sprzątaniu wg metody Konmari

    Jak wieszać ubrania?

    Marie Kondo radzi powiesić je nie kategoriami, ale według długości, grubości materiału i kolorów.
    Jak to zrobić? Wieszaj do lewej do prawej, od najciemniejszych, najcięższych i najdłuższych do najjaśniejszych i najkrótszych. Przyznam szczerze – nie jest łatwo zastosować się do tej metody kompletnie i bezwzględnie. Bo co zrobić z długimi jasnymi sukienkami – przesunąć bardziej na lewo czy na prawo? Albo krótki granatowy żakiet gdzie powinien wisieć? Co z kwiecistymi bluzkami, których u mnie nie brakuje? Jak każda metoda, i ta ma swoje mankamenty i nie jest idealna. A uwieszenie ubrań kolorystycznie powoduje u mnie trudności ze znalezieniem czegokolwiek, bo gładkie granatowe wiszące teraz po lewej zlewają się ze sobą tworząc jedną ciemną całość.

    Jak zakończyć proces sprzątania szafy?

    Wypełnionych ubraniami worków pozbądź się jak najszybciej. I to jest bardzo ważna zasada: nie pozwól im długo leżeć, bo zaczniesz do nich zaglądać i mnożyć wątpliwości.

    Druga zasada: nie pokazuj nikomu z rodziny (lub współmieszkańców), czego się pozbywasz. Będą zadawać pytania, dlaczego akurat tego, przecież to ładne, no przymierz, pokaż, czy pasuje. „Szkoda wyrzucać, przecież to dobre” powiedział mój mąż przy parze jeansów, która wylądowała w worku przy poprzednich porządkach. Zostały, a ja nadal ich nie nosiłam, więc tym razem bezwzględnie wylądowały znów w worku. Na dobre.

    Co do ogólnych zasad sprzątania, Konmari radzi, żeby robić to kategoriami wg następującej kolejności (od najłatwiejszych do najtrudniejszych):
    1. Ubrania
    2. Książki
    3. Papiery/dokumenty
    4. Rzeczy drobne (jap. komono) – płyty, kosmetyki, AGD itp.
    5. Rzeczy o wartości sentymentalnej, w tym zdjęcia

    Same ubrania porządkuj następująco:
    1. góry (bluzki, marynarki, swetry)
    2. doły (spodnie, spódnice)
    3. ubrania 'wiszące’
    4. skarpetki
    5. bielizna
    6. torebki
    7. dodatki (szaliki, apaszki, paski)
    8. ubrania na specjalne okazje (suknie wizytowe, stroje kąpielowe)
    9. buty

    Jak sama pisze z rozbrajającą szczerością: „Dlaczego taka kolejność jest wskazana? Nie jestem do końca pewna, ale (…) to działa!”

    Magia Sprzątania


    A teraz kilka cytatów, które przekażą Wam ducha „Magii sprzątania” Marie Kondo.

    „To jest prawdziwa Magia sprzątania”

    O zaczynaniu sprzątania od własnych rzeczy:
    „Cicha praca nad własnym nieładem jest najlepszą strategią na problem z rodziną, która nie sprząta. (…) gdy ktoś zaczyna sprzątać, wywołuje reakcję łańcuchową”. 

    Osobiście nadal czekam na tę reakcję.

    O składaniu ubrań:
    „Kiedy bierzemy w dłonie jakieś nasze ubranie i je starannie składamy, przekazujemy mu energię, co pozytywnie na nie wpływa.(…) Składając ubrania powinniśmy włożyć w to nasze serce i podziękować im za ochronę naszego ciała.”

    I jeszcze:
    „Nic nie przynosi większej satysfakcji niż znalezienie tego idealnego punktu [w składaniu ubrania – KW]. Poczujesz, że kształt ubrania jest taki, jaki powinien być, kiedy trzymasz go w ręce. To jak nagłe olśnienie, (…) to szczególna chwila.”

    Osobiście potrafię wymyślić na poczekaniu kilka rzeczy, które przynoszą mi jednak większą satysfakcję.

    „Ubrania, tak jak i ludzie, rozluźniają się w towarzystwie podobnych do siebie osób, dlatego ułożenie ubrań z tej samej kategorii daje im większy komfort.”

    O wznoszącym powieszeniu ubrań:
    „…[Gdy je tak powiesisz – KW] poczujesz przyspieszone bicie serca i energię pulsującą w ciele. Ta energia przeniesie się na Twoje ubrania.”

    Szokujące dla wszystkich będzie stwierdzenie, że „nigdy, ale to przenigdy, nie należy wiązać rajstop ani pończoch. Nigdy nie wolno też rolować skarpet w kulkę. Dlatego, że czas w szafie to „czas ich wypoczynku.

    O dotykaniu ubrań w szafie:
    „Taka komunikacja pomaga utrzymać żywotność ubrań i umacnia więź między wami.”

    O wyrzucaniu instrukcji domowych sprzętów, w tym telefonów komórkowych:
    „O wiele szybciej jest poprosić o pomoc specjalistę niż zmagać się samemu z instrukcją obsługi.”

    O wyrzucaniu kabli:

    „Szybciej jest kupić nowy”. Serio?

    Pytanie bez odpowiedzi

    Marie nie zastanawia się nadmiernie, co dokładnie zrobić z rzeczami, których się pozbywamy. Mówi o wyrzucaniu, nie wspominając nigdy o pomaganiu potrzebującym, społecznej odpowiedzialności czy jakiejkolwiek formie recyclingu. Chyba ten egoizm, ta łatwość pozbywania się rzeczy i zaśmiecania reszty świata dla naszej własnej wygody wadzi mi najbardziej.

    Poza tym, Konmari nie odpowiada na kwestie związane z bałaganem związanym z posiadaniem dzieci. Nie znalazłam żadnego przykładu odnoszącego się do uporządkowania takiej przestrzeni, a każdy rodzic po przeczytaniu tej książki zderzy się z brutalną rzeczywistością zaraz po odłożeniu jej na półkę.

    Pozbywajmy się więc nadmiaru na tyle, na ile jest to dla nas możliwe. W amoku sprzątania nie zapominajmy o naszych dzieciach. I pamiętajmy o tym, by wyrzucając odcisnąć jak najmniejszy ślad na środowisku. 

    Nie chcę totalnie krytykować Marie Kondo, bo w pewien sposób i mi otworzyła na pewne sprawy oczy, ale styl „wyrzuć i zapomnij” nie przemawia do mnie i mam poczucie niedosytu. A co Wy o tym myślicie?

    Minimalizm

    Mini-inspiracje #3 Życie Offline

    Tych kilka weekendowych dni było niezwykle burzliwych. Upały i ich naturalne konsekwencje przyniosły powódź w bliskich mi miejscach i wieczorną utratę prądu. Ta ostatnia dała mi trochę do myślenia na temat naszego uzależnienia od energii elektrycznej. Stało się to po tym, jak usłyszałam krzyk z podwórka obok: „O nie, no i internet siadł!” Tak jakby to było największą tragedią w trakcie ogrodowego grilla ze znajomymi. Nie zaczynająca się ulewa, nie pioruny bijące tuż obok, nawet nie brak światła czy rozmrażająca się lodówka. Tylko internet.

    Ci z Was, którzy mnie śledzą na facebook’u i regularnie czytają bloga wiedzą na pewno o mojej akcji #niedzielaoffline. Pisałam o tym tu i tu. Co sobotę przypominam, że w niedzielę się ze mną nie skontaktujecie przez internet. Wyłączam wtedy wszystkie notyfikacje, nie zaglądam na instragram, nie czytam maili i nie odpowiadam na komentarze. Mam tyle pomysłów na spędzanie czasu poza siecią, że w ogóle mi jej nie brakuje. Robię to, bo jestem świadoma, jak wielu z nas (a wychowujemy takich coraz więcej!) z łatwością miesza życie wirtualne z rzeczywistym. Kładziemy telefon w domu na stole dając naszym bliskim sygnał, że jesteśmy dla nich dopóki nie dostaniemy like’a na facebooku. Każdy sygnał z telefonu odrywa nas od tego, co się dzieje tu i teraz, w rzeczywistym wymiarze. Niby łatwo nam to zrozumieć, deklarujemy, że nie jesteśmy uzależnieni, ale dzień bez internetu ciężko nam sobie wyobrazić. 
    ograniczam się
    Wybierz swój dzień i bądź offline

    ***

    Jeden z najsłynniejszych bloggerów minimalizmu, Joshua Fields Millburn, napisał jakiś czas temu trafne podsumowanie, dlaczego większość nagłych sytuacji nimi nie jest. Kilka lat temu zostawił swój telefon w szufladzie, by przekonać się, że to nie telefon był problemem samym w sobie, ale jego do niego stosunek. Próbowaliście kiedyś wyjść z domu bez komórki w kieszeni/torebce? Jakie to było uczucie? Szukaliście ręką, czy na pewno go tam nie ma? Stanęła Wam przed oczami sytuacja, kiedy MUSICIE zadzwonić albo sprawdzić coś w internecie, ale nie macie jak? Mogę się założyć, że na większość z tych pytań odpowiedzieliście twierdząco i że była to dla Was niewygodna sytuacja. 
    Polecam Wam kilka zasad, o których piszę Joshua, by korzystać z telefonu rozsądnie i z umiarem. Również po to, by zrozumieć, że nagłe sytuacje nie występują 24h na dobę, a bez telefonu (i internetu) też jest życie.
    Moja ulubiona? Łóżko służy tylko do dwóch rzeczy. I nie są nimi sms-owanie czy aktualizowanie statusów na facebook’u 🙂

    ***

    Kto z Was nie lubi TED talks? Wystąpienie Paul’a Miller’a „A Year Offline” może Wam dać kolejne powody, dla których warto zrezygnować z internetu. Jego motywacją było poświęcić czas, który do tej pory był konsumowany przez internet, na osobisty rozwój, czytanie i studia konkretnego tematu.
    Paul zauważył, że zamiast w zamierzony sposób zwiększać swoją produktywność, internet go rozprasza i skłania do bezcelowego klikania w kolejne linki.

    Rezygnacja z internetu dała mu początkowo niesamowite poczucie wolności i odbieranie świata w zupełnie inny, bardziej świadomy sposób. Oraz zwyczajne poczucie nudy, nicnierobienia, od którego często uciekamy własnie w internet. Niektórzy wykorzystują je do medytacji, on też wiedział, że to jest przestrzeń na zatrzymanie się i zastanowienie, jak wartościowo spędzić swój wolny czas. Miał go wreszcie tyle, że mógł zrobić to, na co miał zawsze ochotę!

    Ten czas nauczył go jednak, że to nie wina internetu, że nie potrafimy z niego odpowiednio korzystać i zwiększać naszej produktywności. Mamy 100-procentową kontrolę nad naszym życiem i nad tym, co robimy. Dlaczego więc nie zatrzymać się na chwilę i nie zastanowić, co jest dla nas tak naprawdę ważne i używać internetu tylko do tego celu?

    ***

    Nie musisz rezygnować z internetu na rok, żeby się o tym dowiedzieć. Wystarczy jeden dzień w tygodniu, by uporządkować myśli i skoncentrować się na tym, co chcesz osiągnąć. Taka internetowa 'nuda’, albo raczej uważność może zdziałać cuda.

    A Ty co robisz, kiedy się nudzisz? 

    Jedzenie

    Slow food prosto z Brukseli

    Pamiętacie, jak 2 tygodnie temu wspominałam o kooperatywach spożywczych? Otóż miałam wówczas plan wstąpić do tej mojej, poznańskiej. Niestety, okazuje się, że w trakcie największego sezonu na świeże warzywa i owoce kooperatywa zawiesiła działalność i nie dostarcza produktów. Tłumaczą się okresem wakacyjnym, ale nie wierzę, żeby wszyscy uczestnicy urlopowali się w tym samym czasie. Co więcej, nie odpowiadają na maile, a informacje o ich braku dostaw uzyskałam od współpracującego z nimi stowarzyszenia. Rozumiem, że kooperatywa działa non-profit na zasadzie 'kto może, ten pomaga’, ale przydałaby się chociaż mała wzmianka o takiej sytuacji na ich stronie na facebook’u lub autoresponder na mailu. Niestety, o ile się nie zniechęcę wcześniej i nie zmobilizuję do założenia swojej własnej spółdzielni, pozostaje mi karmić się kolorowymi historiami o organicznym jedzeniu (slow food) prosto z Belgii.

    Marta Góralczyk* mieszka w Brukseli już drugi rok. Przez pewien czas prowadziła bloga kulinarnego, a teraz kontynuuje swoją fascynację gotując w wolnych chwilach po pracy. Poszukując najlepszego źródła produktów spożywczych natrafiła na lokalne kooperatywy, o których niedawno mi opowiedziała. Przyznam szczerze, że jestem pełna podziwu dla sposobu zorganizowania wokół jedzenia tak dobrej infrastruktury – zarówno społecznościowej, jak i internetowej. Ale przeczytajcie sami.

    Kasia (autorka): Marta, przyznam szczerze, że zaintrygowałaś mnie zdjęciem świeżych warzyw, które umieściłaś na facebook’u. W dodatku gdy tylko dowiedziałam się, że pochodzą prosto od rolnika, tym bardziej musiałam się do Ciebie odezwać. Jak się nazywa tego typu działalność w Belgii?

    Marta: Potocznie nazywa się to po prostu koszykiem (panier – FR/mand – NL). Bo właśnie o to chodzi, że dostajesz koszyk z produktami ekologicznymi. GASAP – ten, z którego ja korzystam – to dodatkowo grupa solidarnych zakupów rolniczych. Polega to na tym, że podpisujesz umowę o wspieraniu rolnika i odbieraniu części jego plonów, niezależnie od tego, jakie by one nie były. Rolnikowi daje to gwarancję zbytu i stabilności finansowej, a mi regularne dostawy warzyw i owoców bez chemikaliów.

    K: W jaki sposób trafiłaś na taką kooperatywę? Bo przyznam szczerze, w Polsce ciężko o łatwą informację na ich temat.

    M: Kilka miesięcy temu dostałam ulotkę do skrzynki na listy, że otwiera się u nas grupa i poszukiwane są osoby chętne na koszyk. Jest wyznaczone minimum członków grupy, jest też maksimum. Zależy to od wydajności plonów danego rolnika, od którego odbierane są produkty. Wówczas nasz styl życia pełen wyjazdów i podróży służbowych nie pozwalał nam dołączyć. Ostatnio jestem więcej na miejscu, więc mogę iść odebrać koszyk i wykorzystać owoce i warzywa. Od razu napisałam do nich, a że były wolne miejsca zostałam przyjęta do grupy.

    kooperatywa spożywcza
    Koszyk Marty z Ferme du Montaval

    K: Jakie są zasady korzystania z tego typu kooperatywy?

    M: Na samym początku podpisuje się umowę z GASAP i z rolnikiem. Zamówienia składa się na podstawie deklaracji, jakie produkty chcesz otrzymywać (owoce, warzywa, jajka, chleb), na ile osób i jak często (raz na tydzień lub raz na 2 tygodnie). Zdarzają się oferty specjalne, wówczas można składać zamówienia na ekologiczną mąkę, kiełbasę, sery. Takie dostawy są zazwyczaj raz w miesiącu.

    K: Brzmi smakowicie! A kim są dostawcy produktów?

    M: Dostawcami są lokalni rolnicy. Mój koszyk pochodzi z La Ferme du Montaval, 95 km od Brukseli. Kiedy formuje się nowa grupa, członkowie jadą razem na spotkanie i obejrzenie farmy oraz poznanie rolnika.

    K: Bardzo podoba mi się fakt, że wiesz dokładnie, skąd pochodzą produkty w koszyku. A jak wyglądają dostawy? Kto się nimi zajmuje?

    M: Produkty dostarcza rolnik albo wolontariusz pracujący dla grupy do punktu odbioru. Mój jest 50 m od mojego domu, w garażu. Odbiór jest raz w tygodniu między 18:00 – 19:00.
    Oprócz tego, każda grupa ma skarbnika, który pilnuje opłat oraz sekretarza sprawującego opiekę nad grupą. Sekretarz przekazuje nam klucze od garażu, żeby członkowie mogli wydawać koszyki. Każdy po kolei ma dyżur.

    kooperatywa spożywcza
    Odbiór produktów ma miejsce w pobliskim garażu

    K: Jak to przedsięwzięcie przedstawia się finansowo? Jest jakaś wpłata początkowa? W Poznaniu jest to 50 zł na wstępnie, zwrotne przy wypisie, oraz 1 zł doliczany do każdej dostawy, na tzw. fundusz gromadzki.

    M: U nas jest składka miesięczna wysokości 1 EUR. Poza tym płacę tylko za koszyk: 14 EUR za koszyk warzyw dla 2 osób, 13 EUR za owoce, 6 jajek kosztuje 2,4 EUR, a chleb 4 EUR. Jest dużo drożej niż w sklepie czy ekologicznym warzywniaku, ale nie o to tu chodzi.

    K: No właśnie, to o co tu właściwie chodzi? Dlaczego zdecydowałaś się na udział w tego typu spółdzielni? Co daje to Tobie? I co daje to osobom w łańcuchu dostaw?

    M: Po pierwsze gwarancję ekologicznych warzyw i owoców uprawianych lokalnie. Czyli jedzenie bez chemii, przyjazne dla środowiska i takie, które nie podróżowało zbyt dużo. Wiadomo, że transport jedzenia to ogromna ilość spalin i zanieczyszczeń, a zatem jedzenie z koszyka, które jest ekologiczne i lokalne to podwójny plus dla środowiska! Jak mieszkałam w Anglii, to na opakowaniach produktów był tzw. ślad węglowy (carbon footprint), czyli znak, ile gazów zostało wyemitowanych przy transporcie danej paczki płatków czy steków. Tu w Belgii tego nie ma, ale ludzie zwracają uwagę, skąd co pochodzi. Na targu mogę bez problemu dostać w marcu maliny z Meksyku za 2 EUR, albo zieloną fasolkę z Kenii za 1,50 EUR. Jako społeczeństwo jesteśmy trochę rozpuszczeni – możemy mieć każdy owoc o każdej porze roku i to w przystępnej cenie. Ale trzeba pomyśleć, jak niski musi być koszt produkcji i siły roboczej, żeby opłacało się jeszcze płacić za samolot malinom z Meksyku? A jaki jest wpływ takiej podróży na środowisko, i czy to jest warte mojego kaprysu, żeby jeść maliny w marcu? I poza tym wszystkim – czym to jedzenie musi być nafaszerowane, żeby po takim transporcie nadal wyglądało świeżo i apetycznie? No i smaku oczywiście nie da się porównać – to co wyprodukowane jest naturalnie, tradycyjnymi metodami bez chemii i dostarczone w tzw. obiegu krótkim (czyli z drzewa do mnie do domu, z pominięciem chłodni, kilku transportów, samolotu i Bóg wie czego jeszcze) zawsze będzie miało wyższą wartość.
    Spotkałam też ostatnio pediatrę ds. alergii – opowiadała okropne rzeczy. Jesteś tym, co jesz, a jeśli jemy chemię, to nic dziwnego, że tyle dzieci ma problemu z alergiami. Chcę się od tego ustrzec.

    K: Czy wokół kooperatywy tworzy się swego rodzaju społeczność? Czy znacie się nawzajem?

    M: W grupie jest ok. 15 osób i widzimy się regularnie, więc trudno się nie znać. Dodatkowo, dla tych bardziej zaangażowanych organizowane jest spotkanie integracyjne 4 razy do roku.

    K: Jak popularne są tego typu inicjatywy w Belgii?

    M: Bardzo i coraz bardziej. Nazwałabym to wszechobecnym trendem.

    Marto, dziękuję Ci bardzo za rozmowę. Zazdroszczę, że mieszkasz w takim miejscu, gdzie dostęp do zdrowego jedzenia jest łatwy, a rolnika produkującego dla Ciebie wyroby możesz osobiście poznać. Jest to wzorowy przykład na slow life.
    Inwestowanie w dobry smak na talerzu, ale przede wszystkim w zdrowie własne i swojej rodziny jest w dzisiejszych czasach niezmiernie ważne. Mam nadzieję, że w Polsce będzie coraz więcej tego typu inicjatyw i ludzi chętnych do brania w nich udziału. Pokażmy, że liczy się dla nas zdrowie i ekologiczny sposób dostawy – może zmusimy wielkich producentów żywności do bardziej rozważnego planowania swoich upraw. W końcu, tak jak mówi Marta, jesteś tym, co jesz.

    *Marta o sobie:
    Jestem specjalistką ds. komunikacji projektów europejskich, hobbystycznie konsultantką ds. komunikacji interkulturowej. Interesuje mnie wszystko, co jest związane z kulturą, jak razem z językiem kształtuje nasze myślenie o świecie i jak ludzie z różnych kręgów kulturowych postrzegają świat. Sama mówię biegle pięcioma językami (na razie!). Jestem fanką jazdy na rowerze stacjonarnym przed telewizorem, jako że w Belgii trudno o dobrą pogodę. Gdy wyjdzie słońce, uprawiam trekking na świeżym powietrzu. Gotowanie jest moim sposobem na relaks – wyłączam myślenie, a włączam kreatywność. Uwielbiam piec, a moi koledzy z pracy jeść moje weekendowe ciasta.