Co jakiś czas stajemy przed klasycznym, odwiecznym dylematem: mieć czy być. Ostatnio wręcz dosyć często natrafiałam na podobne analizy na wielu polskich blogach. Nie wiem, czy to koniec lata działa sprzyjająco na poddawanie się tego typu filozoficznym refleksjom, czy też każdego z nas raz na jakiś czas dopada egzystencjalna rozkmina typu: kupić jeszcze jedną (bluzkę, książkę, cokolwiek-o-czym-akurat-myślę) czy wystarczy mi tyle, ile mam, z tym co mam jestem szczęśliwy?
To, jakie decyzje zakupowe podejmujemy, zależy w dużej mierze od naszej życiowej postawy, którą przyjmujemy, oraz od naszego stosunku do posiadania materialnych przedmiotów. Temu ostatniemu postanowiłam przyjrzeć się bliżej i zaprezentować Wam na kilku przykładach, co myślimy o tym, co mamy, jak bardzo lubimy to mieć i co nami powoduje, gdy postanawiamy zbudować kolekcje.
„Przydasie” i drugie życie
Lidia, czyli autorka bloga Baba przemienia materię, zajmuje się przekształcaniem przedmiotów w inne, dawaniem im drugiego życia. O swoim stosunku do posiadania pisze:
Zaliczam się do takich zbieraczy, którzy nie pozbywają się zachomikowanych skarbów, ale jeszcze więcej znoszą do domu. Mimo wszystko staram się mieć rzeczy, które najbardziej potrzebuję. Oczywiście zawsze znajdzie się gdzieś po kątach coś co przechowuję „bo może się przydać”. Założyłam swojego bloga, żeby pokazać innym, że nie muszą kupować rzeczy nowych, prosto ze sklepu, żeby udekorować dom, ale żeby poszukali w domu takich przedmiotów, które można przerobić i stworzyć z nich coś nowego. I takich właśnie przedmiotów posiadam sporo, które czekają na przemianę/metamorfozę.
Kolekcjonerzy
Jedni tworzą „coś z niczego”, inni stawiają na zbieranie rzeczy, którym nadają wartość sentymentalną. Elżbieta kolekcjonuje magnesy, które przywozi z odwiedzanych przez siebie miejsc. Zapytana, co by się stało, gdyby miała się ich pozbyć, pisze:
Nie widzę powodu, żeby się ich pozbywać. Mają dużą wartość sentymentalną, przenoszą wspomnienia tego, gdzie byłam, skąd mam moje 'zbiory’. Poza tym są ładnie wyeksponowane i tworzą elementy dekoracyjne.
Marcin mieszka wraz ze swoją rodziną w Niemczech i kolekcjonuje. Odkąd go znam, zawsze sklejał modele, to była jego pasja. Sam o swoim stosunku do posiadania mówi:
Jeśli chodzi o duperele, którymi przez lata obrosłem (płyty, modele takie i owakie) to rzekłbym, że w normalnych okolicznościach przyrody cenię je sobie i lubię je mieć.
Robiłem już kilka podejść do redukcji mojej kolekcji modeli i za każdym razem odpuszczałem, dochodząc do wniosku, że lubię je po prostu mieć, nawet jeśli życia mi nie starczy, żeby je kiedyś wszystkie poskładać. Po prostu nie mam w tej chwili nagłej potrzeby finansowej, a one same jeść nie wołają, ani na spacer wyprowadzane być nie muszą, więc niech sobie leżą. Od czasu do czasu pootwieram pudełka, pooglądam zawartość, nacieszę się nimi…
Każdy ma jakąś słabość i swój prywatny świat, w którym łapie oddech i ten jest mój. Gdybym, pędzony jakąś nagłą, wyższą koniecznością (choroba, wojna, uchodźcy z Syrii ;), musiał się ich pozbyć – no cóż, żal by było, ale bym się ich pozbył i tyle.
(po chwili)
Poza tym od pół roku nie kupowałem już modeli bo (sic!) ograniczyłem się. A tak po prawdzie, to nie mam już ich gdzie upychać, a i przesiadka na zdalniaki (samochody zdalnie sterowane – przyp.aut.) trochę się do tego przyczyniła. Dużo szybciej się je składa, a i potem jest z nimi sporo frajdy.
Natomiast kolekcji nie mam zamiaru likwidować, bo wciąż się łudzę, że przyjdzie taki czas, gdy będę miał czas się znów zająć dłubaniem w polistyrenie.
Marcin pokazał mi miejsce, w którym trzyma swoje modele. Ma na nie specjalne pomieszczenie, które nazywa z niemieckiego absztelraumem. Reszta jest w piwnicy i …u teściów na strychu.
To był moment przełomowy – wywiezienie części do rodziców, wtedy pomyślałem sobie, że już chyba wystarczy. Tak naprawdę te wywiezione miałem sprzedać na portalu aukcyjnym, ale nie mogę się do tego zabrać, bo jest z tym sporo roboty. Sprzedałem już parę na Ebayu i doszedłem do wniosku, że za dużo z tym zachodu dla tych kilku Euro.
Spytany, czy nie sprzedaje ich z lenistwa, czy z powodu uciążliwości samego procesu sprzedaży, mówi:
Lenistwo to jedna sprawa, poziom uciążliwości aukcji niweluje zysk ze sprzedaży.
Inna sprawa to taka, że kupując model mam w głowie pewną wizję jego prezentacji. Teraz, ile razy biorę pudełko do ręki, mam to znów przed oczami i myślę sobie „cholera, fajny pomysł, jeszcze go kiedyś zrealizuję”. I pudełko wraca do magazynu. Może to głupie i bez sensu, ale pozbywanie się tego to trochę jak pozbycie się marzeń. Jasne, że są ważniejsze rzeczy na świecie – dzieciaki chociażby. I przywiązywanie takiej wagi do kilku ramek z polistyrenu jest raczej głupotą. Ale dla mnie to trochę taki azyl, gdzie raz na jakiś czas mam czas tylko dla siebie. Jakaś forma medytacji. Specyficznej, w oparach farb cyjanocelulozowych o kleju. Może to kwestia tych oparów właśnie. O zbieractwie jako takim mówi coś, co chyba odnosi się do większości z nas:
Do niedawna upychałem wszystkie „przydasie” jak leci w piwnicy, ale zauważyłem, że i tak nie pamiętam, co tam mam i jak coś jest potrzebne, to idę kupić.
Kończąc, Marcinowi się przypomniało o jeszcze jednej kolekcji: „Jeśli chodzi o płyty mam pewną słabość – lubię mieć komplet danego wykonawcy. Choć tu już w sumie mało konsekwentnie, bo na razie jeszcze żadnego z moich ulubionych nie zebrałem.”
Kiedy zakupy to za wiele
O ile kolekcjonowanie może być dla nas elementem pasji, naszego hobby, o tyle kompulsywne zakupy nie należą do radosnej części naszego życia.
Jakiś czas temu Anna miała pewien problem.
U mnie gromadzenie rzeczy zaczęło się, gdy zauważyłam, że zakupy, nawet takie małe, są w stanie przynieść mi odrobinę szczęścia. W wieku 20 lat, otworzyłam firmę, która niestety nie wypaliła, pakując mnie w spore długi.
Musiałam spłacać je kolejne lata, więc nie było możliwości inwestowania w „siebie”. Jedyną przyjemnością były małe zakupy. Za parę złotych kupowanie drobiazgów, żeby przez chwilę poczuć się lepiej.
Minęło 8 lat, a ja nawet dziś zaglądam w różne miejsca, a tam rzeczy, których nie pamiętam. Ubrania z metkami, gadżety…
Od jakiegoś czasu staram się ich pozbyć rzeczy. Zaczęłam od sprzedaży kosmetyków i perfum… Idzie mi to mozolnie, ale do przodu.
Szczerze trzymam za Anię kciuki i mam nadzieję, że świadomość siebie i własnych potrzeb, również tych konsumenckich, pozwoli jej powrócić do normalnego życia, bez nadmiaru niepotrzebnych rzeczy wokół.
Kolekcjonowanie pragmatyczne
Na koniec Teresa, która wraz z mężem prowadzi gospodarstwo pszczelarskie Miody Bartkowiaka, podzieliła się ze mną swoją historią, z którą mam wrażenie wielu z nas może się identyfikować.
Pochodzę z rodziny, gdzie zbieranie było na porządku dziennym. Moje dzieciństwo przypadało na lata kryzysu, wspaniałe lata 80, kiedy kartonik po zachodnim soku pomarańczowym był nieziemskim skarbem. Ojciec dużo jeździł i jeździ rowerem do pracy na uczelni i przy okazji zbierał różne znaleziska „bo mogą się przydać”. Fakt, potrafił je później wykorzystać. Śruby, nakrętki, części samochodowe, narzędzia, czasem nawet gałązkę oleandra, którą ukorzenił i wyrosła w piękną, dużą i obficie kwitnącą roślinę. Ta umiejętność to czysta magia. Coś się psuje w domu i ojciec to naprawia. Naprawia samochód, rower. To czarodziej. Taki polski MacGyver. Stąd też mam do zbieractwa stosunek pragmatyczny.
Moje dziecięce i młodzieńcze zbieractwo polegało na zbieraniu „aby mieć więcej”, ale dość szybko zorientowałam się, że kolekcja może i rośnie, ale równocześnie zabiera miejsce i się kurzy. I właściwie, nic z tą kolekcją nie robię. Dlatego wyrzuciłam większość moich kamieni, muszli, albumów przyrodniczych, puszek, monet, ścinków materiałów. Przeprowadzka do mojego chłopaka, z którym teraz jesteśmy małżeństwem i konieczność porzucenia (całkowicie bez żalu) części mojego księgozbioru uświadomiła mi, że bez nich można żyć.
Zatrzymując przedmiot w swoim domu zawsze zastanawiam się kiedy z niego skorzystam i czy aby chęć zatrzymania nie jest sentymentalną tęsknotą za czymś.
Czy nadal mam kolekcje? Tak, ale teraz są użytkowe. Nie lubię pierdółek na półkach. Nie mam takich. Jedynie prezenty od mamy, szklany wąż i miska po babci.
Chyba jestem dziwną kobietą, bo kobiety przeważnie uwielbiają figurki, sztuczne kwiaty lub suche bukiety, ozdabianie i upiększanie. Wolę przestrzeń, przez co moje mieszkanie może wydać się trochę ascetyczne.
Zbieractwo innych ludzi? Każdy ma jakiegoś bzika. Bzik jest nieodłącznym etapem rozwoju psychiki. Niektórzy z tego wyrastają, wrastając w coś nowego. Niektórym on pozostaje w większym lub mniejszym stopniu. Obserwuję różne kolekcje. Niestety, etap gromadzenia ma to do siebie, że trochę łatwo jest przesadzić. Nie ogarnia się wtedy dorobku. Może zajmować ogromną ilość miejsca, czasami utrudniając poruszanie się. Wtedy taka kolekcja szkodzi, zajmuje przestrzeń do życia, zbiera kurz, zabiera światło.
Natomiast przy kolekcjach posegregowanych jest nieco łatwiej. W takim przypadku, pomimo dużej ilości elementów, przy przeglądaniu można świadomie zdecydować „Zostaje czy nie zostaje?”. Wydaje mi się, że jest to dobra podpowiedź dla zbieraczy. Segregacja i pytanie „co mi daje mój zbiór” oraz „co mój zbiór daje światu?”. Są zbiory, które mogą mieć charakter edukacyjny i przez to są wartościowe, wraz z opowieścią dla młodych pokoleń, przez poszerzanie horyzontów. Widzisz, wszędzie widzę aspekt utylitarny. Nawet w czymś tak statycznym jak kolekcja. Jeśli ją wprawisz w ruch, pokażesz ją, opowiesz ludziom, to wnosi inną wartość dla świata.”
A Ty z którą postawą w stosunku do posiadania najbardziej się identyfikujesz? Z pewnością masz własne, unikalne podejście, którym może zechcesz się ze mną podzielić.
Jeśli tak, napisz na adres mailowy: ograniczamsie@gmail.com lub – jeśli masz ochotę – zostaw komentarz pod tym wpisem.
Rozpocznijmy dyskusję o istocie posiadania.
1 Comment
Bardzo fajny artykuł!
21 maja 2021 at 9:25 AM