Jakiś czas temu natknęłam się na uwagę, że to, czy mamy skłonność do otaczania się przedmiotami czy też nie między innymi wynosimy z domu. Dziwnym nie jest, skoro dom i rodzina kształtują nas w pierwszej kolejności. Jednak zaczęłam się wówczas zastanawiać, co mnie w takim razie ukształtowało.
[Uwaga, będzie osobiście]
Z jednej strony bardzo uporządkowana Mama sprzątająca przez dużą część swojego dnia. Z drugiej strony Tata-Sybirak, wywieziony do ZSRR jak tylko zaczęła się akcja pozbywania się przeciwników komunistycznej Rosji jako mały chłopiec.
Wiele osób wie, choćby z lekcji historii, jak straszne były zesłania i jak wiele tragedii miało miejsce w łagrach i kołchozach. Niewiele osób natomiast ma świadomość, jakie zmiany psychiczne te osoby dotknęły. Pomijając krzywdy wynikające z utraty najbliższych podczas czystek politycznych, śmierci głodowej czy rozdzielenia rodzin, są też te wynikające z natury codziennego życia w obozie. Wieczny brak. Wieczny niedostatek jedzenia, odzieży, środków czystości, wszystkiego, czym my na co dzień się otaczamy i bez czego nie wyobrażamy sobie życia.
Po powrocie zesłańców do kraju, po osiedleniu się na swojej (a w zasadzie państwa) ziemi, stworzeniu własnych domów i rodzin, Sybirak wraca do 'normalnego’ życia. Zostawia tragiczne doświadczenia za sobą, przechodząc do codziennej prozy śniadanie-obiad-kolacja, praca, dzieci. Wyposaża dom. Kupuje ubrania. Książki. Przedmioty, których na zesłaniu nie widział i nawet nie śniło mu się, że jeszcze kiedyś zobaczy.
Jako małe dziecko mojego Taty pamiętam, że zawsze miałam w domu nadmiar butów. Z każdej podróży służbowej Tata przywoził mi nową parę, pomimo że poprzedniej jeszcze nie znosiłam. Cieszyłam się, że miałam tak duży ich wybór, do każdej sukienki mogłam założyć inne. Dopiero po jakimś czasie, przy poważnych, 'dorosłych’ rozmowach przy stole, Mama wytłumaczyła mi, skąd ta mania kupowania obuwia. Będąc dzieckiem Tata nigdy nie miał swoich własnych. Był zmuszony chodzić do szkoły w pożyczonych od siostry za dużych trzewikach. Trauma braku tak podstawowej rzeczy odcisnęła na nim tak silne piętno, że przez całą resztę życia kupno butów znajdowało u niego najwyższe uzasadnienie.
Buty są tylko jednym przykładem. Nasz dom był zawsze pełen przedmiotów. Książek, dokumentów, gazet, ubrań, wazonów, misek, mebli, których 'szkoda wyrzucić’. Od piwnicy po strych żyliśmy otoczeni historią. Żyliśmy między dwoma, a w zasadzie trzema pokoleniami i przyzwyczajeniami: Taty-zbieracza, uporządkowanej Mamy i mnie, która próbowała wyciągnąć z tego coś dla siebie.
Teraz, gdy myślę o ograniczaniu się, o wyrzucaniu przedmiotów, pozbywaniu się ubrań zawsze mam na względzie to, kto mnie ukształtował. Trzymać w domu porządek, mieć czysto i schludnie, ale szanować rzeczy, które się ma. Jeśli czegoś nie potrzebuję – nie wyrzucam bezmyślnie, ale staram się przekazać to innym, bardziej potrzebującym. Dopiero zniszczone i nie do użycia mogę zostawić na śmietniku. Jestem za nie odpowiedzialna. I za cierpienie ludzi, którym ich brak.
Zawsze dbał o to, bym miała buty |