Nie ważne, czy jesteśmy w Phuket, czy w Playa del Carmen – w kawiarniach internetowych siedzimy w tych samych jaskrawych kąpielówkach. Pijemy te same drinki i jemy potrawy z klasycznego wakacyjnego menu. Innymi słowy dobrze już wiemy, czego możemy się spodziewać.
„Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym”
Książka „Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym” autorstwa Jennie Dielemans, nie jest nowością na rynku księgarskim. Wydana w maju 2011 roku przez Wydawnictwo Czarne mogła zebrać spore rzesze czytelników lubiących reportaż i książki podróżnicze – takich jak ja.
Jeśli mnie znacie, wiecie, że nie lubię wyjazdów z biurem podróży. Cenię sobie uważne podróżowanie, w trakcie którego wtapiam się w nowe miejsce i kulturę. Gdy nie mam czasu, jadę na mikrowyprawę i przeżywam przygodę zaraz za murami bloku.
Na wakacjach all-inclusive byłam w życiu raz i wcale się tym nie chcę chwalić. Moje wrażenia z Maroka były okrojone do hotelowych murów, nie miałam motywacji, by jeść poza hotelową restauracją ani nawet wyjść na zewnątrz na drinka, skoro w pakiecie miałam WSZYSTKO, nawet pokazy tańca Beduinów.
Czułam się jak gość w zoo. Z całego serca szkoda mi było pracujących tam osób, w szczególności przebieranych za reprezentantów lokalnych plemion tancerzy czy barmanów. Miałam wrażenie, że uczestniczę w jednym wielkim teatrze stworzonym tylko i wyłącznie na potrzeby grupy ludzi z zimnej Europy żądnych niezapomnianych wrażeń.
Zapotrzebowanie turystów na kulturę i tradycję innych stawia wysokie wymagania ludziom, których odwiedzamy. To czy im zapłacimy, uzależnione jest od tego, czy uznamy ich za malowniczych, autentycznych i nieskażonych cywilizacją.
Konsumujemy nie tylko kulturę i tradycję, konsumujemy również ich biedę.
Rzeczywiście, ten wyjazd zapamiętam na zawsze, głównie ze wstydu, jaki mnie ogarniał za wykłócających się o wszystko sprytnych Polaczków, traktujących obsługę i lokalnych sprzedawców jak nachalnych i podrzędnych im ludzi.
Dlaczego nie lubię all-inclusive
Wyjazdów z biurem podróży nie lubię z kilku powodów:
- Dostaję wszystko w pakiecie, ale mam małe możliwości manewru na miejscu.
- Mogę wykorzystać wycieczki fakultatywne, na których zwiedza się miejsca z góry narzucone przez biuro.
- Nie mam możliwości skosztowania lokalnej kuchni, bo hotel zapewnia kontynentalną papkę.
- Czuję presję, by pić alkohol, bo przecież jest W CENIE.
- Jestem skazana na przypadkową grupę ludzi, z którymi nie czuję żadnej więzi – trochę jak na gorszych koloniach.
- Samoloty czarterowe się spóźniają.
- Z lotniska mam dowóz pod sam hotel, co jest ułatwieniem, ale też ograniczeniem – nowy kraj poznam tylko przez szybę autobusu.
Przemysł turystyczny chce, byśmy czuli się jak w raju, a sprzedaje nam konkretne miejsce, siląc się, by odpowiadało naszym oczekiwaniom. Prawdziwy świat taki nie jest. Jadąc w podróż nowe miejsce nas zaskoczy, jadąc z biurem weryfikujemy program z kolorowym folderem i odznaczamy kolejne punkty.
Początki turystyki
Jennie Dielemans tłumaczy, jak sposoby podróżowania zmieniały się na przestrzeni wieków. Do epoki przemysłowej wyjazdy w góry czy nad morze zarezerwowane były dla klasy wyższej i wyedukowanej. Kiedyś wierzono, że
żeby zrozumieć piękno natury, potrzeba wiedzy i studiów – czegoś, co nie jest dostępne ludziom, którzy spędzają całe dnie w pracy
Thomas Cook, angielski przedsiębiorca, który dorobił się majątku na wynajmowaniu lokomotyw parowych i tanich przewozach między angielskimi miastami, jako pierwszy uczynił podróżowanie dostępnym dla pracujących mas. Od XIX wieku elitarne dotąd miejsca zaczęły tracić na wyjątkowości, a cuda natury zostały udostępnione wszystkim. Bunt elit trwał długo i trwa zresztą nadal. Gonimy za miejscami, których nikt jeszcze nie dotknął. A potem zmieniamy je na inne, jeszcze bardziej odległe, egzotyczne i wyjątkowe. Miejsca naszych marzeń.
Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie kilka faktów, które psują wizerunek wielkiej turystycznej machiny.
Turystyka a środowisko naturalne
Przyjeżdża coraz więcej turystów, buduje się coraz to nowe hotele, zwykle w zawrotnym tempie, nie zważając na środowisko naturalne czy na interes przyszłych pokoleń.
Mieszkańcy Wysp Kanaryjskich żyją z turystami od lat 70. ubiegłego wieku. Wtedy to pierwsze firmy zainwestowały w budowę kompleksów hotelowych, ściągając Europejczyków w stronę słonecznych plaż, z dala od służbowych zmartwień i śniegu.
Odkąd przysługuje nam przyznany prawem urlop, czyli kilka tygodni w roku do zagospodarowania poza domem, branża turystyczna prześciguje się w tworzeniu ofert mających zachęcić nas do skorzystania akurat z ich usług. A my z nich korzystamy, nie myśląc o nieciekawym tle całego przedsięwzięcia.
Inwestorzy lokujący fundusze w ciepłych krajach robią szybko duże pieniądze, większość zabierając ze sobą.
Zostawiają po sobie nie tylko miejsca pracy, ale również liczne ślady ingerencji na brzegu, ścieki spływające prosto do morza, zaśmiecone plaże, wysypiska, brak wody i infrastrukturę, która powstała, by służyć turystom, a nie mieszkańcom.
Ścieki i śmieci to niechlubny znak zdobywania rajskich zakątków przez 2 procent populacji ziemi. Należy też do nich zaliczyć wycinanie lasów pod budowę hoteli, w tym nadbrzeżnych lasów mangrowych chroniących tropikalne miejsca przed wyniszczającymi tsunami.
W każdym kraju, w którym rozkwita branża turystyczna, powtarza się ten sam schemat, a dotykane są nim coraz to nowe miejsca aspirujące do spełniania naszych marzeń.
Od „elitarnego / o wysokim statusie do „turystycznego” / o niskim statusie. To jak paragraf 22, towarem jest raj (gdziekolwiek by on był), który niszczeje i traci na wartości, gdy tylko go dotkniemy.
Zabieranie plaż mieszkańcom
Na Dominikanie plaże nie należą już do mieszkańców. Obstawione ochroniarzami malownicze miejsca mają służyć niczym nie zakłóconemu odpoczynkowi turysty. Na wakacjach all inclusive nie ma powodu, by opuszczać hotelowe mury – jedzenie, napoje, a nawet sklepy z pamiątkami są już zapewnione. A lokalni mieszkańcy tracą. Dominikańczycy wiedzą, że turystyka im szkodzi, ale czują niemoc, by coś zmienić.
Turystyka jest jak kokaina. Jest dla nas bardzo szkodliwa. Dla nas jako społeczeństwa i dla środowiska naturalnego. Ale my już jesteśmy uzależnieni. Jednak piąta naszego dochodu narodowego pochodzi z turystyki. Bez niej poszlibyśmy z torbami. Nie możemy z niej zrezygnować, ale jeśli niczego nie zmienimy, grozi nam katastrofa.
Niemoralne zabawy
Żądne zarobku kraje padają ofiarą wysokich wymagań turystów, chcących przeżyć niepowtarzalną przygodę, którą będą mogli pochwalić się w domu. Książka „Witajcie w raju” opisuje, jak Wietnam, Tajlandia i inne azjatyckie kraje podupadają moralnie tylko po to, by nas zadowolić.
Wojna w Wietnamie wykorzystywana jest jako wabik na fanów popkultury i mocnych wrażeń, podobnie jak tani seks w Tajlandii czy dzikie imprezy przy pełni księżyca na azjatyckich, rajskich wyspach.
Rynkiem turystycznym rządzą zachodnie wyobrażenia. Płacimy, żeby zobaczyć coś, co powstało pod wpływem naszych własnych projekcji.
W Tajlandii wszystko, co chcesz kupić, jest na sprzedaż. Mimo że prostytucja jest nielegalna, w popularnych turystycznych miejscach aż roi się od klubów oferujących tajskie ciała do wynajęcia. Co hojniejsi Europejczycy wykupują Tajki i zabierają je ze sobą, obiecując szczęśliwe życie w Europie czy Stanach. Rzadko kiedy wiedzą, że pracowite Tajki zarabiają na swoją rodzinę mieszkającą w biedzie na północy kraju, regularnie wysyłając im pieniądze na życie. I vice versa – rządni wrażeń Europejczycy po wakacjach wracają do swoich rodzin w Szwecji czy Niemczech, a seksturystykę traktują jako dopuszczalny wybryk, na który w danym miejscu panuje ciche przyzwolenie. Obie strony prowadzą grę, w której stawką jest szczęście lub jego namiastka.
Wyciek pieniędzy
Wyruszając w daleką podróż all-inclusive mamy nadzieję, że przy okazji wypoczynku wspieramy biedne kraje. W rzeczywistości większość zysków wytworzonych w krajach turystycznych z nich wycieka. Są na to dwa pojęcia warte zapamiętania.
Leakage to wyciek przychodu do kraju inwestora, w którym zarejestrowana jest spółka, płacone są podatki, z którego pochodzi większość pracowników, a na pewno rezydenci, managerowie i zarząd.
Linkage to zatrudnianie firm dostarczających towarów i usług, zazwyczaj działających globalnie, powiązanych z inwestorem, które zabierają zarobek lokalnym przedsiębiorcom i rolnikom.
W Tajlandii tylko 30 procent zysków zostaje w kraju, 70 procent wypływa poza granice. Jeśli wykupiliśmy wakacje all-inclusive, wyciek jest największy.
Samolot nie taki dobry
Odkąd upowszechniły się tanie loty, łatwiej jest nam odbyć szybką podróż służbową czy zmienić klimat na wakacje. Niestety, obecnie szacuje się, że ok. 8 procent zanieczyszczenia powietrza pochodzi z silników samolotowych. Jak zauważa autorka,
Branża lotnicza jest traktowana niesprawiedliwie, ale na swoją korzyść. Międzynarodowe loty są całkowicie nieopodatkowane – nie podlegają VAT-owi jak inne produkty i usługi, nieopodatkowane jest również paliwo. To dlatego loty są dziś takie tanie, a litr paliwa samochodowego jest dwukrotnie droższy niż litr paliwa lotniczego.
Alternatywne sposoby podróżowania może nie są tak wygodne jak szybki przelot, ale z pewnością bardziej przyjazne środowisku. Pisząc to wiem, że niedługo będę miała wyjazd służbowy, na który nie pojadę pociągiem, bo spędziłabym cały weekend w drodze.
Na zagraniczne wakacje na inny kontynent nie popłynę statkiem, bo podróż zajmie mi połowę urlopu. Jasne, to może być przygoda życia wybrać się na Karaiby jachtostopem i każdemu, kto dysponuje czasem polecam ten sposób na wyprawę, ale nie wyobrażam sobie miesiąca na morzu z dwójką małych dzieci. A może to wyzwanie, które powinnam podjąć?
Zagrożenie klimatyczne zostało spowodowane przez niewielką część mieszkańców ziemi, ale to nie oni za nie płacą. Płacą biedni ludzie, którym najtrudniej się uchronić przed zmianami klimatycznymi. Powstaje pytanie, czy ta uprzywilejowana grupa mogła zachować swój niezrównoważony tryb życia kosztem innych ludzi?
„Witajcie w raju” to otwierający oczy i wyobraźnię reportaż, który od innej strony pokazuje miejsca naszych marzeń. Uczy, że podróżując warto kupować i jadać lokalnie, a noclegi wybierać u małych hotelarzy, by choć trochę skorzystali z globalizacji.
Książka będzie bliska sercu każdemu prawdziwemu podróżnikowi. Przeczytaj!
15 komentarzy
„Międzynarodowe loty są całkowicie nieopodatkowane – nie podlegają VAT-owi jak inne produkty i usługi, nieopodatkowane jest również paliwo.” Nie do końca prawda. jakieś 70% ceny biletów to są podatki. Vat czy inny srat, podatek to podatek. Loty byłyby o połowę tańsze gdybyśmy mieli normalne państwa. To nie jest nawet jakaś tajemnica, zobacz na cenie biletu jest to wyraźnie napisane. I właściciele niektórych linii otwarcie o tym mówią.
24 września 2016 at 12:19 AMSprawdziłam, i VAT na loty krajowe w Polsce wynosi 8%, a na loty międzynarodowe 0%. Jest to zgodne z zapisami konwencji chickagowskiej z 1947 roku. Autorka książki wspomina o tym, że niektóre kraje narzucają swoje podatki mające pokrywać koszty działań pro-środowiskowych, np. budowanie elektrowni wiatrowych czy biokompostowni.
24 września 2016 at 2:02 PMJakie inne koszty dochodzą do ceny biletu?
W ogóle jako mieszkankę Gwadelupy miałam ochotę Cię zapytać, jak wygląda sprawa dostępności plaż. Czy te najpiękniejsze są prywatne, niedostępne dla mieszkańców wyspy? Widziałam Twój ostatni filmik o jednej z rajskich plaż i rzeczywiście przechodzisz tam przez bramki. Czy to oznacza, że ona jest płatna?
Masz dużo racji i trochę nie… Ludzie lubią wypoczywać typu all inclusive, najlepiej nic nie robiąc. Popatrz, jakie kierunki są popularne, głównie plażowe ( a i tak turyści zostają na hotelowym basenie, nie chce im się zrobić kilku kroków w kierunku pobliskiej plaży). I w tym jest nadzieja, że niektóre zakątki nigdy nie zostaną zadeptane, bo nie nadają się do leżenia odłogiem. Na szczęście problem przemysłu turystycznego zaczynają dostrzegać bogate kraje i na przykład taka UE zaczyna naprawdę konkretne pieniądze wydawać na rozwój turystyki zrównoważonej
24 września 2016 at 11:24 AMA samoloty. Cóż – każde nasze działanie powoduje jakieś zanieczyszczenie środowiska. Nie rozumiem dlaczego skupiać się na samolotach, bez których nie da się funkcjonować (tak, jak bez wielu środków transportu, który niemal w każdej postaci rujnuje środowisko), a nie zajmować czymś, co nie jest konieczne, a truje, jak jasna cholera.
Oczywiście, samoloty to bardzo przydatny wynalazek. Sama korzystam z nich wtedy, kiedy muszę. Nie mniej jednak, nie ma co się oszukiwać, że jest to eko transport.
24 września 2016 at 2:08 PMZadeptywanie egzotycznych miejsc stawiam na równi z odpływem zysków z tych krajów. Całokształt wyjazdów z biurem podróży ma dla mnie mnie wątpliwą wartość. Rozumiem jednak, że nie wszyscy mają odwagę, by wziąć sprawy we własne ręce i na własną rękę wyjechać do odległego, dzikiego dla nich kraju. Biuro może im pomóc. Byleśmy tylko pamiętali o szacunku dla lokalnych mieszkańców, kultury i środowiska.
Jaka fajna książka! Jest już na wirtualnej półce „do przeczytania”. Ja np. kompletnie nie rozumiem nabywać takich full wypas wczasów. Nie rozumiem siedzieć przy basenie i nic nie robić, nie rozumiem jak można chodzić ciągle z przewodnikiem i być ograniczonym przez czas i organizację wyjazdu. Nie rozumiem jak można nie być ciekawym tego co dalej od miejsca zakwaterowania. Wielu rzeczy nie rozumiem i dlatego nigdy nie byłem na takich wczasach (i nie zamierzam). Wiadomo każdy wypoczywa jak chce, ale w mojej ocenie takie all-inclusive raczej nie wzbogaca człowieka (a podróże kształcą podobno) i jedyne co może z tego wynieść to zdjęcia, by się pochwalić na portalach społecznościowych. Co do tego, że człowiek podróżujący powinien być wyposażony w jakąś wiedzę, zainteresowania „żeby zrozumieć piękno natury, potrzeba wiedzy i studiów…” z jednej strony zgadzam się. Nie tak dawno była nagłośniona sprawa, że po słowackiej stronie tatr zainstalowano metalowe schody dla turystów. Komentarze były następujące „zrobi się z tego szlak dla Januszy, a nie o to chodzi”, „Janusz skarpet w sandałach nie zabrudzi” itp. No tak. Pomijając fakt ingerencji w przyrodę, pewne „rzeczy” nie powinny być tak ułatwiane. przyzwyczailiśmy się, że wszystko możemy mieć wystarczy zapłacić, wszędzie możemy się dostać i to bez przygotowania, wiedzy itp.. WSZYSTKO MUSI BYĆ UŁATWIANE, MUSI BYĆ BARDZIEJ DOSTĘPNE, a nie żeby człowiek musiał się dopasować, starać itp… A gdzie gen „zdobywcy” i trochę włożonego trudu itp. Martwi mnie to. Ale z drugiej strony i Janusze chcą chodzić po mniej wymagających górach i tańczyć coś dziwnego (haka) z dziwnymi ludźmi (Polinezyjczykami) na ten przykład… A rodziny z dziećmi, co pierwszy raz pojechali na wakacje w ramach 500+. W sieci był ogrom opisów i zdjęć z zachowań tych ludzi (dziecko krzyczy do rodziców, że chce kupe, a oni na to, żeby szło za potrzebą do morza). Ciężka sprawa. W ogóle wiele ludzi mówi o sobie fotograf (bo ma aparat i coś tam robi jak miliony innych ludzi, bez pomysłu i sukcesu), czy podróżnik (raz na jakiś czas się trafią wczasy, albo wycieczka objazdowa). Nadużywamy tych tytułów. Dla mnie podróżnikiem jest na ten przykład Bronisław Malinowski a nie znajomy co pojechał do Tajlandii z biurem podróży… Ja raczej jestem wypadowcem i tułaczem patrząc na przebieg mojego kursowania. Lubie jeździć bez większego planu czekać i stymulować rozwój wydarzeń nie wiedzieć gdzie jutro wyląduje i gdzie będę spał – witaj przygodo (jak urlopować to z przytupem) 🙂 Planuję potomstwo i z partnerem rozmawialiśmy na ten temat i oczywiście nawet z dziećmi takie słabe jeżdżenie nie wchodzi w grę (planujemy przytup, lecz trochę mniejszy) 🙂 Tak czy siak, piękno tkwi w tym, że każdy z nas jest inny 🙂
26 września 2016 at 11:30 AMZamiast pielęgnowania w sobie genu zdobywcy wygrzewamy gen „plażingu” 😉 Choć nie przeczę, sama lubię poleżeć w słońcu, ale oczekuję od siebie i wolnego czasu czegoś więcej niż długiego lotu po to, by nie wychylić nosa poza hotelowy płot.
Schody w górach – widziałam to na Sri Lance. Tam miało to sens o tyle, że Sri Pada jest ich świętą górą i rodziny wchodzące na nią nocą w klapkach mogłyby się pozabijać 🙂 Choć muszę przyznać, kobiety obwieszone dziećmi radziły sobie lepiej niż ja w wygodnych skórzanych butach. Za rzadko ćwiczę 🙂
Mówisz, że 500+ obniża loty polskiej turystyki? Ciekawa teoria, nie patrzyłam na to w ten sposób…
27 września 2016 at 1:47 PMJa też na wakacjach all inclusive byłam tylko raz w życiu i nie wspominam tego najmilej. O wiele bardziej wolę samodzielne organizowane wyjazdy, ale wiem że nie wszyscy są skłonni do takiego „ryzyka”. Mnie na szczęście nauczyli tego rodzice i nasze samodzielnie organizowane wakacje, nie tylko w Polsce, ale też za granicą. Do dzisiaj moi rodzice wolą podróżować samodzielnie niż z biurem 🙂
Pamiętam, że po przeczytaniu tej książki oczy otworzyły mi się jeszcze bardziej na problemy spowodowane turystyką. Staram się być lepszą turystką tyle ile mogę… Latam na wakacje samolotem bo jest to najszybsza opcja żeby dostać się na drugi koniec Europy, ale np. nie zdecydowałabym się na lot krajowy. Nie wykupuję wakacji all inclusive, wynajmuję pokoje od mieszkańców danego miejsca, jadam w lokalnych restauracjach czy kupuję owoce na ryneczku.
Na studiach oglądałam przygnębiający film dokumentalny o tym jak turystyka niszczy Jamajkę, „Jamaica for sale”. Nie wiem czy można film zdobyć w internecie, ale jeśli się na niego natkniesz to polecam obejrzeć.
26 września 2016 at 2:30 PM„Jamaica for sale” – poszukam, dzięki! My też rodzinnie zawsze samodzielnie planowaliśmy wyjazdy, choć raczej w Polskę niż zagranicę. Mi się podoba niezależność, brak przymusu jedzenia o określonych porach, z tymi samymi ludźmi. To, że muszę się sprawdzić w nowym miejscu do dla mnie wyzwanie i doświadczenie na lata!
27 września 2016 at 1:43 PMOch, jak ja się z tym zgadzam! Nigdy nie byłam na takich wakacjach i raczej nie zamierzam się na takie wybrać. Stronię od turystycznej nagonki i wyjeżdżam po to, aby poznać lokalną kulturę, a nie hotele.
27 września 2016 at 11:02 AMPozdrawiam serdecznie!
Ja też kiedyś mówiłam „nigdy nie pojadę na all inclusive” – a jednak. Pojechałam. Byłam zapracowana, nie miałam czasu na planowanie wycieczki samodzielnie, złapałam haczyk. Niestety, nie byłam zadowolona, a wcale niemałe pieniądze musiałam zapłacić. Warto zastanowić się kilka razy, zanim się wybierze w taką podróż.
27 września 2016 at 1:41 PMZastanowić się, czy może nie fajniej jednak posiedzieć zwyczajnie w domu, o! 😀
27 września 2016 at 1:45 PMPrzeczytam, ale coś czuję, że będzie to bolesna lektura, choć na wczasy all inclusive nie jeżdżę.
27 września 2016 at 12:19 PMJest bolesna, ale pewne rzeczy lepiej wiedzieć, niż przymykać na nie oczy. Polecam!
27 września 2016 at 1:39 PMPrzekonałam się! Kupuję 🙂
4 października 2016 at 9:55 PMFajnie napisana recenzja książki, udało Ci się wpleść swoje treści bez utraty jakości treści:)
23 marca 2020 at 9:05 AM