Niedzielny obiad. Przygotowuję ziemniaki i bataty, które zapiekę w piekarniku. Do tego potrawka z ciecierzycą i brukselką, w sosie pomidorowym. Na surówkę zrobię tzatziki, czyli grecką wersję mizerii. Po gotowaniu zostaje mi miska pełna obierków z warzyw. Pełna, duża miska. Jak to się dzieje, że prawie 1/3 mojej potencjalnej potrawy może wylądować w śmietniku?
Kuchnia to miejsce, w którym wyjątkowo dużo marnujemy. Jak wskazują badania FAO, Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa, na całym świecie do śmietnika trafia 1,3 miliarda ton żywności. Tyle, ile wystarczyłoby, żeby nakarmić 3 miliardy ludzi. Nie tylko domowe resztki są składową tej przerażającej statystyki. Pokutują surowe warunki wprowadzania warzyw i owoców na rynek. Banan musi być odpowiednio zakrzywiony, w określonym rozmiarze, inaczej zostanie spisany na straty. Pomidor nie może mieć plamki, ponieważ hurtownik takiego warzywa od rolnika nie kupi. Podobna historia dotyczy niemal każdego produktu rolnego, który widzimy w sklepie. Ziemniak, jabłko czy sałata muszą spełniać konkretne wymogi. A co z resztą? Reszta staje się niepotrzebnym nikomu odpadem.
550 miliardów kubików wodnych jest marnowanych na jedzenie, które nigdy nie trafi do naszych lodówek.
Niemarnowanie zaczyna się od świadomości, ile zasobów potrzeba do wyhodowania jedzenia lądującego na naszych talerzach. The Guardian podaje, że rocznie ludzie zużywają 3,8 bilionów kubików wody, z czego w samym rolnictwie aż 70 procent. 550 miliardów kubików wodnych jest marnowanych na jedzenie, które nigdy nie trafi do naszych lodówek.
Co ciekawe, najwięcej wody zużywamy przy produkcji czekolady i wołowiny – odpowiednio 17169 i 15415 litrów na 1 kg produktu! Kilogram jabłek wymaga 822 litrów, a pomidorów 214 (źródłem danych jest Institution of Mechanical Engineering). Szokujące, prawda? Z mięsa mogę zrezygnować, gorzej z czekoladą.
Co mogę zrobić, by mniej marnować?
Dla mnie metod jest kilka. Po pierwsze kupować bezpośrednio od rolnika, który nie musi się wtedy martwić, że marchewka jest bardziej krzywa niż wymagany przez hurtowników standard. Jeśli możesz, przystąp do kooperatywy spożywczej, która z takimi rolnikami współpracuje.
Po drugie, możesz kupować żywność z kończącą się datą przydatności do spożycia. Ważne jest rozróżnienie dat na produktach „Najlepiej spożyć przed” i „Należy spożyć do”. Ta pierwsza sygnalizuje, że produkt do tej daty jest w pełni swoich walorów smakowych, ale po jej przekroczeniu nadal jest zdatny do spożycia. Tak jest w przypadku mąki, kaszy, makaronu czy innych produktów suchych, ale też wody mineralnej, o ile jeszcze taką kupujecie (o tym, że nie warto, pisałam tutaj).
Druga data częściej występuje na produktach szybko psujących się, takich jak mleko, nabiał, produkty mięsne, świeże soki owocowe. Z doświadczenia wiem, że nawet po tej dacie niektóre produkty można nadal spożywać, choć lepiej zrobić test organoleptyczny, czy jogurt nie spleśniał. O ile był przechowywany w lodówce i szczelnie zamknięty, nic nie powinno się z nim dziać.
Po trzecie… zadbajmy o niemarnowanie resztek w kuchni i kreatywne ich wykorzystanie.
Gotuję, nie marnuję, czyli co proponuje Sylwia Majcher
W marcu nakładem wydawnictwa Buchmann ukazała się książka kucharska Gotuję, nie marnuję. Kuchnia zero waste po polsku autorstwa Sylwii Majcher, dziennikarki TVN24, współautorki bloga kuchniawformie.pl. Jest to pierwsza w Polsce książka z przepisami poświęcona w pełni tematyce niemarnowania jedzenia. Książka zachwyca pięknymi fotografiami, nie tylko kulinarnych resztek, ale też potraw z ich wykorzystaniem.
We wstępie pani Sylwia przytacza – podobnie jak ja w tym wpisie – szokujące dane na temat marnowania żywności w Polsce, Europie i na świecie. Podaje też swoje sposoby na jak najlepsze wykorzystanie jedzenia, tak by nie zapełniać nim bez sensu kosza. Metoda opiera się na pięciu zasadach:
- planowaniu zakupów i posiłków
- ograniczaniu kupowania nadmiernych ilości
- odpowiednim przechowywaniu
- przetwarzaniu
- wykorzystywaniu resztek.
Każda z nich jest w praktyczny sposób opisana i zilustrowana przykładami. Podoba mi się część, w której autorka wyjaśnia, w jaki sposób przechowywać niektóre produkty, tak by jak najdłużej zachowały świeżość. Choć sama chleb przechowuję z lnianej ściereczce, jestem ciekawa pomysłu z książki, by owinąć bochenek papierową chusteczką i tak włożyć do chlebaka.
Podoba mi się nacisk na wykorzystywanie produktów sezonowych i tego, co mamy pod ręką. W podrozdziale „Co i gdzie kupować” polecane są między innymi targi, kooperatywy spożywcze i foodsharing. Doszukiwałam się wzmianki o sklepach zero waste, takich jak Nagie z Natury, BIOrę czy Bez Pudła, ale jej nie znalazłam. Być może autorka tych miejsc nie zna i woli targowiska.
Bez względu na to, gdzie robisz zakupy, kupuj w rytmie sezonu. – Sylwia Majcher
Po części teoretycznej przechodzimy do praktycznej, czyli planowania posiłków z wykorzystaniem przepisów autorki. Przepisy uporządkowane są według typów żywności, zaczynając od tych, których marnujemy najwięcej:
- Pieczywo
- Owoce
- Warzywa
- Nabiał
- Mięso
Najciekawszą częścią dla mnie jest sekcja z pieczywem. Znałam kilka sposobów na czerstwe bułki i chleb, które opisałam również w swojej książce (m.in. tarkowany chleb z oliwą i przyprawami jako posypka do sałatek i innych dań), ale w „Gotuję, nie marnuję” znalazłam ciekawe dania a la angielski pudding, na które się wcześniej czaiłam, a dopiero będę próbować. Wystarczy kilka czerstwych bułek, jajka, mleko lub śmietanka i dowolne dodatki, by skomponować smaczną potrawę z resztek. W moim domu akurat mało kupuje się białego pieczywa, ale domyślam się, że z razowego chleba podobne potrawy również można tworzyć.
W dziale poświęconym owocom spodobał mi się przepis na proste ciasteczka z wytłoczyn po soku z jabłek. Wystarczy dodać jajko, trochę mąki, uformować ciasteczka, upiec i przekąska gotowa.
Dział warzywny jest zdecydowanie najlepszy dla wegan i wegetarian. Wśród przepisów znalazłam kilka ulubieńców: carpaccio z głąba kapusty, pesto z liści rzodkiewki (podobne z liści marchwi znajdziesz tym wpisie) czy napar z łupin cebuli, który ponoć działa uspokajająco, a stosowany w kosmetyce łagodzi podrażnienia skóry.
Ostatnie części to nabiał i mięso. Odkąd ograniczam spożycie produktów odzwierzęcych, ciężko było mi przebrnąć przez te dwa rozdziały, choć doceniam ich obecność. Spora część społeczeństwa jada mięso i miewa dylematy, jakie ja jeszcze do niedawna sama miewałam: co zrobić z mięsem z rosołu czy kośćmi, które zostały z obiadu. W „Gotuję, nie marnuję” znajdziecie kilka przepisów na mięsne pasztety, pasty do grzanek, zupę z podrobami, wywar z pieczonych kości kurczaka czy pampuchy z mięsem z rosołu.
Czytając „Gotuję, nie marnuję” można błędnie założyć, że nie marnujemy kaszy i makaronu, bo przepisów na nie zabrakło. A szkoda, bo to produkty, które również w prosty sposób można wkomponować w nowe dania. Prosta sałatka z resztki kaszy z poprzedniego dnia lub makaronowa zapiekanka z warzywami spokojnie mogły się tu zmieścić.
Książka Sylwii Majcher NIE JEST o wielowymiarowym życiu zero waste. Nie mówi, jak robić zakupy do własnych opakowań (choć porusza temat własnych toreb na zakupy). Nie zachęca, by unikać plastiku. Nie jest też książką wegańską czy wegetariańską, sporo w niej masła, mleka i śmietany.
JEST za to lekturą zachęcającą do przychylnego spojrzenia na kuchenne resztki. Jej piękne zdjęcia sprawiają, że każde obierki wyglądają w niej jak smakowity kąsek.
W „Gotuję, nie marnuję” sporo jest praktycznych rad i prostych przepisów, nawet dla osób, którym gotowanie sprawia trudność. Dobrze mieć kompendium gotowania zero waste pod ręką w kuchni, by zawsze pamiętać, że resztki to też jedzenie.
A jakie są Twoje patenty na niemarnowanie?
8 komentarzy
Dla mnie podstawowym sposobem na niemarnowanie jest jedzenie wszystkiego, co jest w lodówce zanim kupię nowe jedzenie. Po prostu raz na kilka dni wyciągam wszystko na stół i jemy to na śniadanie, kolację, a na obiad gotuję taką potrawę, w którą też mogę wrzucić jedzenie z lodówki. W sumie rzadko zdarza się, abym mogła coś wyrzucić do kompostownika z lodówki. Co do resztek: sąsiadka ma kury, więc często coś im przerzucam przez płot, np. resztki kapusty. Poza tym mając kompostownik mam świadomość, że resztki za jakiś czas trafią do ogródka i w ten sposób zamknie się cudowny krąg życia.
9 kwietnia 2018 at 9:45 AMTak – pamiętam, że jakiś czas temu kilku blogerów i vlogerów podejmowało wyzwania w stylu „żywmy się tym, co jest w domu” i okazywało się, że jest tego sporo. Pamiętając te wyzwania, tę samą zasadę wprowadziłam do swojego domu po wyprowadzce od rodziców. Skutek jest taki, że zawsze wydaje się ludziom, że nigdy nie mam nic do jedzenia 😉 bo szafki i lodówka puste.
9 kwietnia 2018 at 10:16 AMCzytałam już recenzję książki na innym blogu i jestem jej bardzo ciekawa, choć recenzentka zwróciła
uwagę na to samo, co ty oraz że „Gotuję nie marnuję” jest skierowane – w jej opinii – jednak raczej do osób, które jeszcze nie wsiąknęły w ideę zero waste i nie marnowania. Dla niej za dużo było dań, które wymagają dokupienia sporej ilości składników lub były po prostu oczywiste.
9 kwietnia 2018 at 10:13 AMNie zgodzę się z twierdzeniem, że jest sporo składników do dokupienia. Właśnie sposób, w jaki książka jest napisana, nakłania do improwizacji i stosowania zastępników. Czy jest skierowana do osoby początkującej – być może, choć, jak widzisz, sama w niej znalazłam nowe dla mnie rzeczy. Nie krytykowałabym akurat z tych powodów. Bardziej mnie martwi brak zastępstwa dla mleka, masła i śmietany w przepisach na wykorzystanie pieczywa. Być może wystarczy olej i mleko roślinne.
9 kwietnia 2018 at 2:00 PMRozumiem, dlatego i tak chętnie bym ją przeczytała.
10 kwietnia 2018 at 9:55 AMCzy gotowanie „zero waste” to nie była już koncepcja naszych babć? Nie pamiętam, żeby w domu moich dziadków cokowliek „jadalnego” lądowało w koszu.
10 kwietnia 2018 at 1:16 PMCieszę się, że zamiściłaś recenzję, bo książkę raczej nie sięgnę. Nie twierdzę, że jestem bezresztkowym mistrzem gotowania ale jakoś nie napełniam kubła przygotowując obiad. Chociaż muszę przyznać, że ostatnio wyrzuciłam – paczkę chipsów, których termin ważności skończył się latem ubiegłego roku. Leżały w szafce i czekały na gości 🙂
Podrzucę pomysł na wykorzystanie suchego chleba:
Ta zupa jest pyszna, chleb do niej może być też naprawdę suchy (testowałam), a sama ją zrobiłam z pominięciem krewetek, na wegańsko i nie mam wrażenia, by jej czegoś brakowało. Jedliśmy ją dwa razy i zrobimy jeszcze nie raz :). I te składniki niemal zawsze znajdą się w domu.
https://www.youtube.com/watch?v=61Vb0QuNHE8
11 kwietnia 2018 at 9:12 PM[…] kupować butelkowaną? Poćwicz komponowanie potraw z wykorzystaniem pozostałości żywności. Wystarczy poczytać Kasię z Ograniczam się. Nie zostawiaj włączonych sprzętów, jeśli nie muszą być załączone np. ładowarki telefonów. […]
12 kwietnia 2018 at 11:36 AM