fbpx
Książki Styl życia

Dlaczego uciekamy z miasta

Nigdy nie sądziłam, że będę mieszkać w bloku. Bo to, że zostanę w mieście było dla mnie pewne.

Jednym z elementów życia w stylu slow jest domek na wsi. Najlepiej z ogrodem pełnym wysokich malw, pachnącej lawendy i grządkami z pnącą fasolą. Własna koza na zdrowe mleko, kilka kur na jajka i adoptowany Burek uganiający się za kotami. Tak żyje połowa mojej rodziny, tylko pewnie nigdy by nie pomyśleli, że są slow i delektują się życiem. Wręcz przeciwnie – harówka na wsi jest niewyobrażalnie ciężka, a rzadko kiedy można pozwolić sobie na zatrudnienie pracowników, którzy zajmą się najcięższą robotą. Praca od 6 rano do 19, z krótkimi przerwami na jedzenie jest ich zwykłą codziennością, na którą rzadko kiedy mają siłę narzekać. A moje życie?

miasto uciekamy mieszkanie jak kupic kredyt 30 lat
 Nie uciekaj z miasta

Życie mieszczucha jest jednak nudne. Praca w biurze w regularnych godzinach, biznes lancze zamiast drugich śniadań, korpo-dodatki w postaci zielonych herbat i płatków z otrębami w kuchni, prywatny żłobek, zajęcia dodatkowe, spacery po betonowych chodnikach i zabawa na mikro placu zabaw wśród helikopterowych rodziców i ich niesamodzielnych pociech. Uprawiamy jogging i jogę po to, by choć trochę spadła nam rosnąca od siedzącego trybu życia pupa. Wieczorem zasypiamy przy gotującej Marcie Dymek, bo rezygnujemy z mięsa ze względów humanitarnych. I tak się toczy i powraca, dzień w dzień podobna historia.

Życie na wsi to musi być ekscytujące! Dziewicza natura, własne rośliny, przestrzeń po horyzont, kawał ziemi pod uprawę, a może nawet ule? Przyznam, że po głowie chodzą mi ostatnio takie myśli. Jak to jest mieszkać na wsi od A do Z. Jak to jest wyprowadzić się z betonowej dżungli do prawdziwej dżungli? Jak to jest żyć w zgodzie z naturą, w rytmie zmieniających się pór roku?

Pytania te nie dają mi spokoju do tego stopnia, że zaczęłam sobie wizualizować moje wiejskie slow life wraz z jego negatywnymi aspektami. Kozy doi się wczesnym rankiem, zaraz po pierwszym zapianiu koguta. Psy i kury trzeba nakarmić. Grządki wypielić z chwastów. Szpaki z czereśni przegonić. Siano skosić. Pomidory podwiązać. Truskawki oblać sokiem z pokrzyw na mszyce albo zadbać, by obok dobrze rosła cebula. To tylko kilka z wyobrażanych przeze mnie stałych elementów dnia na gospodarstwie. Wiele wyobrażać sobie nie muszę, bo – jak wspomniałam – połowa mojej rodziny na wsi mieszka od urodzenia i doskonale wiem, z czym się to wiąże. A ja, jako gość z miasta przyjeżdżam w wypastowanych bucikach i robię zdjęcia ściętego drewna, bo takie to dla mnie egzotyczne. Że cykam. Że się sama cykam.

Miasto Masa Maszyna jest nie tylko mottem międzywojennych futurystów. To również ja i moja historia. Jestem z miasta. Wypastowane buciki nie zawsze mam na sobie, bo jednak mieszkam blisko błotnistych ścieżek. Ale wyprasowany t-shirt, marmurkowe rurki i sukienka w groszki, to element miejskiego ja, z którym mam silny związek.  Urodziłam się w mieście i tu postanowiłam zostać. Kręci mnie miejska architektura, estetyczne nowe osiedla i biurowce łaskoczące chmury. Lubię równe rowerowe ścieżki, na których holender ani zadrży. Lubię mieć możliwość wyjścia wieczorem w jakieś fajne miejsce, choć z niej rzadko korzystam. Lubię tworzyć sąsiedzką tkankę i – nawet jeśli wychodzi to z rezerwą i trochę opornie – nawiązywać relacje z ludźmi z klatki obok. Lubię, jak mi Kasia z ósmego przyjdzie podlać kwiatki, bo wyjeżdżam. Lubię, jak mi Asia z siódmego zaoferuje ciuszki dla dziecka. Nawet lubię, jak na grupie ktoś ponarzeka na źle parkujące auta – bo coś się dzieje. Bo jesteśmy tu razem, jesteśmy wspólnotą i – szerzej – miejskim elementem społecznym.

Dziś przeczytałam, że w Polsce coraz bardziej utrwala się partykularyzm i że to przez niego nie dojdziemy do politycznego ładu. Że coraz mniejsze jest nasze poczucie wspólnoty, wspólnych interesów z innymi. Coraz bardziej za to konkurujemy między sobą, nie ufamy jeden drugiemu. Boimy się otwarcie opowiedzieć o naszym życiu, bo nigdy nie wiadomo, czy sąsiad przeciwko nam tego nie wykorzysta. Poza tym – jaki sąsiad? Nowe osiedla sąsiadów nie znają.

Filip Springer i estetyka miejska

wanna z kolumnadą, filip springer

Filip Springer „Wanna z kolumnadą”

Współczesny piewca polskiego mieszczaństwa, Filip Springer, w „Wannie z kolumnadą” rozprawia się z ideami urbanistycznymi, których u nas …brak. Albo są realizowane bez konsekwencji i odpowiednich mechanizmów kontrolnych. Zamiast z rozmysłem rozwijać polskie miasta, pozwala się na urbanistykę agrarną, czyli zabudowywanie tych wiejskich ziem, na które chętnie bym i może się wyniosła. Tania ziemia, a zatem i tani metraż domów przyciąga zainteresowanie młodych, którzy chcą być ‘na swoim’, a – jak się okazuje u doradcy finansowego (czytaj: kredytowego) – tylko na kąt na przedmieściach będzie ich stać. Problem zaczyna się w momencie, kiedy oczekiwania „raju, życia jak w bajce, blisko natury” zostają zderzone z rzeczywistością niezagospodarowanych przedmieść. Brak infrastruktury nie jest jedyną bolączką mieszkańców.

Tym problemem jest izolacja. (…) To są przecież młodzi, nieźle wykształceni ludzie z energią, by coś zmienić. Mogliby być ożywczym impulsem dla tych wiosek, ale przestrzeń, w jakiej się znaleźli zniechęca ich do tego. Bo gdzie ci nowi mieliby się spotkać ze starymi? Pod sklepem? Na przystanku autobusowym? Przecież tam nie ma skrawka miejsca, w którym mogłoby dojść do takiego kontaktu! A ludzie szukają przecież takich miejsc. Gdy ich nie znajdują, wsiadają w samochód i jadą do centrum handlowego. Tylko że tam nie zrobią już nic poza zakupami. Wracają więc z nimi do domu i zatrzaskują za sobą drzwi.

Czy przedmieścia spełniają obietnicę szczęścia i sielanki? Czy to tylko hasło z folderu reklamowego dewelopera?

 

Co odstrasza ludzi od zamieszkiwania w centrach polskich miast?

czarne, filip springer, 13 piętek, książka

Filip Springer „13 Pięter”

W książce „13 pięter” Filip Springer szczegółowo diagnozuje zjawisko. Zaczynając od końca XIX i początku XX wieku, ludzie migrowali ze wsi do miast – centrów przemysłu i wielkich szans na lepsze życie. Szybko jednak musieli się mierzyć z problemem mieszkaniowym, często podnajmując u kogoś małą klitkę dla wieloosobowej rodziny. W efekcie ok. 10 % mieszkańców Warszawy żyło w przyzwoitych warunkach, a cała reszta po kilka, a nawet kilkanaście osób w izbie. Międzypokoleniowo i między-rodzinnie. Dach nad głową był luksusem, na który pozwolić mogli sobie nieliczni. Ogrom biednych robotników i żebraków w międzywojennej Warszawie zamieszkiwał sklecone z desek prowizoryczne chałupki, wykopane w nasypach nory obłożone kamieniami czy dziury w głębi ziemi wykładane mchem i gruzem. Trudno je było nazwać domem.

Żyjemy w mieszkaniu trzy metry na dwa z czworgiem dzieci i wdową, od której je wynajmujemy. Dzieci, ile się zmieści, śpi z kobieciną na łóżce, a ja z żoną i pozostałymi dziećmi na podłodze. – N. N., bezrobotny

Problem mieszkaniowy przysparzał wielu depresji i poczucia życiowego niepowodzenia. Nie było miesiąca bez samobójstw na tym tle, niekiedy dotykających całych rodzin pogrążonych w nieznikającej beznadziei.

Rozwiązaniem miało być budownictwo socjalne, na wynajem. Pierwsze spółdzielnie powstawały opornie, ale dając nadzieję na znaczne poprawienie warunków lokalowych. Hempel, Schwalbe, Tołwiński i Towarzystwo Osiedli Robotniczych chcieli zmienić świat na lepsze. Pokazywali, że prawo do mieszkania jest jednocześnie prawem do godnego życia. Założenie spółdzielni już wtedy kłóciło się z główną linią rządu, który konsekwentnie wspierał banki i potentatów budowlanych, oferujących lokale własnościowe. Historia lubi powracać, niekoniecznie wyciągając wnioski.

Miastotwórcza tkanka młodych ludzi ucieka na wieś wcale nie w poszukiwaniu slow life, spokoju i sielanki. Młode rodziny szukają dachu nad głową w dobrej cenie. I – uwierzcie mi – nikomu nie uśmiecha się wozić dzieci do przedszkola 20 kilometrów dalej. Nikomu nie przynosi radości zrywanie podwozia na dziurawych polnych drogach. Nikt nie chce stać rano w godzinnych korkach przy wjazdach do miast. Wszyscy za to chcą prawa do godnego życia z dachem nad głową. A że rząd akurat wspiera młodych programem dofinansowania nowych deweloperskich mieszkań, toteż owi młodzi sięgają po kredyty na 30 lat i kupują szeregowce w szczerym polu. I związują się związkiem silniejszym niż sakrament kościelny.

Nie chcę Wam dawać złudzeń – sama mam kredyt i mieszkam na nowym osiedlu. Nie widziałam alternatywy, nie znałam TBS-ów. Mieszkam jednak w mieście i chcę być jego częścią. Jeżdżę samochodem, bo wygodniej z dziećmi, ale korzystam z autobusów, bo bardziej eko. Kupuję w lokalnym warzywniaku i piekarence, ale zachodzę też do Żabki, gdy kończy mi się mleko. Tworzę społeczność mojego osiedla i chcę być częścią mojego miasta. Bo jestem mieszczuchem z krwi i kości i to jest mój świadomy wybór.

Chciałabym mieć ogródek działkowy, ale muszę Wam coś zdradzić – mam alergię na pyłki wielu roślin. Sielskie i bajkowe życie w rytmie slow zapewniam sobie na balkonie.

 

Ciekawe, jaki Wy podjęliście wybór jeśli chodzi o mieszkanie. Wolicie miasto czy wieś? Dlaczego?

Previous Post Next Post

Przeczytaj jeszcze

2 komentarze

  • Reply Catherine Sophie

    „Kręci mnie miejska architektura, estetyczne nowe osiedla i biurowce łaskoczące chmury. Lubię równe rowerowe ścieżki, na których holender ani zadrży. Lubię mieć możliwość wyjścia wieczorem w jakieś fajne miejsce, choć z niej rzadko korzystam” – powiem tylko tyle – też tak kiedyś myślałam. A skąd możesz wiedzieć, co Cię kręci, jeśli spróbowałaś tylko jednego życia – w mieście właśnie. Nasze lęki wynikają z naszej niewiedzy. Niewiedzy kim tak naprawdę jesteśmy. To naturalne być do czegoś przywiązanym i przyzwyczajonym. Ale przyzwyczajenie nie oznacza że to jest to, czego faktycznie chcemy. Parafrazując Twoją wypowiedź: „Lubię mieć życie w mieście, choć z niego rzadko korzystam”… 😀 Tak bym opisała moje dawne życie w mieście.

    24 września 2016 at 12:25 AM
    • Reply Kasia W | Ograniczam Się

      Kasiu, wiem, coraz bardziej dojrzewam do myśli, żeby pożyć trochę inaczej. Wiem też, że to będzie duży krok w moim życiu, ale prędzej czy później przyjdzie na niego czas. Wolałabym mieć większy wpływ na swój czas, lepiej go wykorzystywać, więcej czasu spędzać na świeżym powietrzu. Martwi mnie tylko sytuacja, gdy musiałabym się bardzo oddalić od mojej rodziny. Jak sobie z tym radzisz?

      24 września 2016 at 1:51 PM

    Leave a Reply