A gdyby nie zastanawiać się nad tym, co będzie jutro? A gdyby nie mówić dzieciom, co mają robić? A gdyby nie nakładać presji na wyniki i osiągnięcia? A gdyby pozwolić im na swobodny rozwój? A gdyby nie kontrolować? A gdyby pozwolić dziecku… na bycie dzieckiem?
Zabawa dla dorosłych
Znacie taką zabawę w „Co by było, gdyby…”? Piszesz na kartce początek zdania „Gdyby…”, zaginasz jej brzeg i podajesz drugiej osobie, by dokończyła. Pierwsze jest pytanie, potem zagięcie kartki i dopisana odpowiedź przez kolejnego uczestnika gry. Potrzebujemy co najmniej dwóch osób, by z kartki powstała harmonijka, którą na końcu rozwijamy i czytamy. W wyniku zabawy tworzą się przezabawne historie, nawet jeśli z pozoru nic fantazyjnego nie napisaliśmy.
A gdyby w taką zabawę pobawili się rodzice i zapytali się nawzajem:
- co by było, gdybym nie zarządzała moim dzieckiem, ale się nim opiekowała?
- co by było, gdybym pozwolił mojemu dziecku bawić się tak, jak ono chce, a nie jak chcę tego ja?
- co by było, gdybym nie porównywała mojego dziecka do innych, tylko pozwoliła mu na rozwój własnym tempem?
- co by było, gdybym nie kupił dziecku zabawki na Dzień Dziecka, tylko spędził z nim więcej czasu?
- co by było, gdybym nie posłała go na kolejne zajęcia pozalekcyjne/ pozaprzedszkolne/ pozażłobkowe?
Czy moje dziecko byłoby wówczas GORSZE?
Odpowiedzi na trudne pytania
Bardziej niż pytań, jestem ciekawa odpowiedzi. Bo gdybym nie zarządzała moim dzieckiem, miałoby ono prawo do bycia sobą, a moja opieka wystarczyłaby do tego, żeby czuło się bezpiecznie.
Gdybym bawiła się z nim tak, jak ono tego chce, uniknęlibyśmy wielu kłótni i płaczu o zasady gry, ich łamanie bądź też nie.
Gdybym go nie porównywała do innych w wieku niemowlęcym, nie obawiałabym się, że skoro nie przewraca się jeszcze na bok, to na pewno jest z nim coś nie tak. W wieku żłobkowym nie denerwowałabym się, że jeszcze nie mówi. W wieku przedszkolnym nie miałabym stresu, że jeszcze nie pisze i liczy. W wieku szkolnym nie porównywałabym ocen do klasowych prymusów, bo wiedziałabym, że od ocen ważniejsza jest wiedza.
Gdybym nie kupiła mu zabawki na Dzień Dziecka, nie pozbawiłabym go dziecięctwa, ale nauczyłabym, że przedmioty nie są najważniejsze.
Mogłabym z nim pójść do ZOO, pojechać na przejażdżkę rowerem, razem upiec pizzę lub ugotować kompot z rabarbaru. Mogłabym mu dać kupon na przeżycia, który wykorzystałby wtedy, kiedy ma na to ochotę. A ja bym nie narzekała, że teraz mnie łamie w plecach i nie mogę go wziąć na barana. Kupon ma działanie natychmiastowe.
Gdybym nie posłała go na kolejne zajęcia pozalekcyjne, miałabym więcej czasu na wspólne rozmowy, beztroskie zabawy, na odkrywanie świata razem. Mogłabym go zapytać, co jest dla niego ważne i dlaczego lubi mnie tak jak truskawki (bo truskawki lubi najbardziej na świecie). Wiedziałabym, że to, jaki jest, wynika z naszego wspólnie spędzanego czasu, nawet na głupim oglądaniu bajek czy bazgraniu po kartce. Bo w tym czasie moje dziecko czuje się bezpieczne, kochane, rozumiane i zadbane. A nie wtedy, kiedy wiozę go z angielskiego na judo, a po powrocie zamykam się w kuchni i godzinę gotuję obiad.
Chcę dobrego dzieciństwa dla mojego dziecka. Chcę wyrywać sobie czas, by dać go mu w prezencie. Chcę być spokojna, nawet jeśli nasze dni nie wyglądają jak z żurnala. A jednocześnie chcę być człowiekiem realizującym swoje pasje i żyjącym w szerszym kontekście niż rodzina. Czy to możliwe?
Czy musimy żyć pod presją?
Dzieci rosną lepiej w społeczeństwach, które dają im parę lat na eksperymenty, a nawet pozwalają na pewien czas zejść na złą drogę.
Pisze Carl Honore w swojej książce „Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój” (do kupienia w internecie i dobrych księgarniach). Według poczynionych przez niego obserwacji, na całym świecie panują podobne wzorce wychowania, a może raczej trendy i mody, za którymi podążają rodzice.
Wiek XXI traktowany jest przez wielu jako wiek dzieci. Nigdy dziecko nie było w stanie dostać tak wiele uwagi dorosłych co teraz. Chcąc najlepszego wychowania i startu w przyszłość, posyłamy je na szereg dodatkowych zajęć, po których malec jest nic więcej jak zmęczony. Żeby zarobić na rzeczone zajęcia spędzamy zbyt wiele czasu w zbyt mało satysfakcjonującej pracy. Zamiast własnego czasu poświęcamy dzieciom pieniądze, które inwestujemy w kolejne zabawki i gadżety mające zrekompensować naszą nieobecność. Boimy się dzieciom odmawiać, bo chcemy się z nimi kumplować, mieć partnerskie relacje, a zakazy kojarzą nam się z zadawnionymi sporami z własnymi rodzicami.
Prawie połowa z nas odpowiada ankieterom, że chcemy być „najlepszym przyjacielem dziecka”, a nic bardziej nie niszczy przyjaźni niż słowo „nie”.
Wreszcie uważamy, że trzymając dziecko pod kloszem zaoszczędzimy mu złych doświadczeń, których według nas powinno uniknąć. Nic bardziej mylnego. Traktowanie dziecka jak projekt, a nie żywego człowieka o potrzebie wolności i sprawczości, z dala od innych ludzi i dzieci, pozbawia go tego, co kształtuje dziecięctwo: małych przygód, niepowodzeń, kłótni na podwórku, sekretnych fascynacji , a także …nudy.
Trzymanie dzieci pod kloszem sprawia, że życie uchodzi z przestrzeni publicznej. (…) na ulicach, które kiedyś rozbrzmiewały odgłosami dziecięcych zabaw (…) panuje teraz niesamowita cisza. A dzieci siedzą w domach przed PlayStation albo w samochodach, w drodze z jednych zajęć na drugie.
Dziecko – istota społeczna
Może to zabrzmi górnolotnie i (przepraszam) socjalistycznie, ale społeczeństwo potrzebuje Twojego dziecka, jak samo jak i Ty. Organizując dziecku każdą minutę z jego dnia sprawiasz, że nie poznaje ono innych w swobodnie wybranej przez siebie formie. Odgarniając każdy kamyk na drodze nie pozwalasz mu nauczyć się przewracać. Izolując dziecko w domu zamykasz mu drzwi do nawiązywania swobodnych, dziecięcych kontaktów. Nie wychowujesz szczęśliwego dorosłego człowieka, ale egoistę skupionego wyłącznie na własnym rozwoju i nie znającego smaku porażki. Jeśli zebrać tych egoistów razem, trudno będzie osiągnąć społeczny konsensus w niedalekiej przyszłości.
Wystarczy, że zadasz sobie pytanie: co by było, gdyby…
…Moje dziecko samo bawiło się na placu zabaw, a ja siedziałabym z boku i się tylko przyglądała (albo – co gorsza – z balkonu).
…Mój synek wdrapał się na drzewo, tak jak ja to robiłam, gdy byłam w jego wieku. I może by spadł i nabił sobie guza, ale następnym razem wiedziałby, co może go czekać.
…Moja córka wiedziała, jak inne dzieci w bloku mają na imię, potrafiła powiedzieć, które lubi, a którego nie i dlaczego.
Każdy ma swoją ulubioną zabawę i wymyśla własne zasady. Ważne, by nie bawić się pod presją, dla nikłej obietnicy lepszej przyszłości. Oddajmy dzieciom dzieciństwo, a rodzicom prawo do niedoskonałości i mówienia „nie”. I nie dajmy się zwariować. Rodzic też człowiek i ma prawo do swoich spraw, innych niż dzieci.
***
Książkę możesz kupić w wersji papierowej lub jako ebook.
9 komentarzy
Bardzo trafne spostrzeżenia. Od razu przyszedł mi do glowy filmik na temat systemu edukacji w Finlandii, ktory widzialam dzisiaj (udostepniony na fb przez Cohabitat). Reporter pyta tam co jest najwazniejsze w wychowaniu i edukacji dzieci i nauczyciele mowia, ze wcale nie szkola, ze jest wiele wiecej wazniejszych rzeczy w zyciu. A na pytanie czemu Finlandia jest w czolowce jesli chodzi o edukacje? Bo pozwalamy im byc soba, pozwalamy na swobodna zabawe i radosc! No i nie ma zadan domowych 🙂 Najwazniejsze w tym wszystkim to co powiedzial nauczyciel matemtyki, dla mnie w mojej pracy najwazniejsze jest by dzieci, ktore ucze byly szczeliwe! To jest to! Gdyby u nas udalo sie rozplenic wlasnie taka idee byloby super! Bez presji a z radoscia i miloscia do najmniejszych! pozdrawiam! 🙂
31 maja 2016 at 7:17 PMTo jest rzeczywiście idea godna rozpropagowania w naszym kraju, myślę, że wniosłaby wiele dobrego w życie naszych dzieci. Po prostu mielibyśmy szczęśliwsze społeczeństwo!
2 czerwca 2016 at 11:41 AMOooo to mega ciekawe co napisałaś! Muszę obejrzeć 🙂
4 czerwca 2016 at 10:36 PMCudowny artykuł! Ja dziś zamiast prezentów daję porcję miłości i czasu. No i oczywiście 100% mojej uwagi. Widzę to, że dziadkowie kupują prezenty bardziej dla siebie. To zadziwiające, ile radości sprawia starszym ludziom kupowanie zabawek 🙂 Zabawek, które potem leżą i cierpliwie czekają na zainteresowanie. Za to u mojej córeczki niesłabnącym zainteresowaniem cieszy się poszukiwanie mrówek, zbieranie kamykow, rysowanie patykami po piasku. Pozdrawiam, Kasia
1 czerwca 2016 at 4:22 PMNawet rodzicom się zdarza, że nie myślą o dziecku kupując kolejną zabawkę lub gadżet. U nas jest podobnie do tego, co opisujesz: najprostsze zabawy, zdawałoby się banalne czynności sprawiają dzieciom najwięcej frajdy. Mając 3 patyki i kamień świetnie by sobie poradziły i nawet nie zauważyły, że brak im klocków czy lalek. Dziękuję, Kasiu, za Twoje spostrzeżenia!
2 czerwca 2016 at 11:35 AMMyślę, że warto!
2 czerwca 2016 at 11:42 AMDzięki! Zerknęłam na bloga i rzeczywiście mocno jest w temacie.
6 czerwca 2016 at 8:57 AMDziękuję! Nic dodać nic ująć 🙂 BAAAAAAAAAAAAARDZO mi się ten blog!!!! Będę często zaglądać!
16 czerwca 2016 at 7:18 PMBardzo mi miło, Mira 🙂
16 czerwca 2016 at 8:49 PM