Zdaję sobie sprawę, że to niewygodne, co teraz napiszę. Jednak od dawna nad tym się zastanawiam i przymierzam jak pies do jeża. Czara goryczy mych myśli się właśnie przelała. Zaczynam zakupy bardziej świadome społecznie. A oto dlaczego…
Inni żyją za grosze, a ja?
Co chwilę czytam o ludziach, którzy żyją za grosze albo w ogóle bez pieniędzy. Nawet jedzenie zdobywają za darmo, żywią się resztkami, uczestniczą w foodsharing’u. Jak oni to robią?
Trzeba naprawdę wielkiego samozaparcia, żeby po wyjściu z domu nie stanąć przed żadną witryną, na niczym nie zahaczyć wzroku, nic niezaplanowanego nie wynieść ze sklepu dokonawszy uprzednio aktu zakupu. Chyba że mieszkasz na pustyni lub w głębokim lesie.
Ja natomiast żyję w dużym polskim mieście, mieszkam na nowym osiedlu. Oznacza to, że tak – mam kredyt oraz tak – osiedle jest częściowo grodzone. Tak – jestem w mieście, autobusem dojadę w 15 minut do centrum. I tak – nawet nie jadąc do centrum, mam obok centrum handlowe (proszę, nie mówmy o nich vel galerie, to najzwyczajniej obraża sztukę). Nowe osiedle ma dość ograniczoną infrastrukturę handlowo-usługową. Lokale wynajmowane są głównie przez prywatne praktyki lekarskie i gabinety kosmetyczne. 2 (słownie: dwa) sklepy spożywcze to Żabka i Groszek, a spożywkę sprzedają przy okazji alkoholu i papierosów. Tym bardziej brak nam sklepów odzieżowych, chemicznych, mięsnych, księgarni, zoologicznych i tak mogłabym wymieniać.
Na wczorajszej spontanicznej wizycie w sąsiedzkim CH miałam jedno w głowie: kupić legginsy, takie zwykłe, czarne. Mam jedną parę nader wyeksploatowaną, więc druga, nowa, to zakup wysoce uzasadniony. Ale gdy tylko moja noga przekroczyła próg H&M, oczy skakały pląsem od jednej półeczki do drugiej, od jednego wieszaka z promocją do drugiego z plażowymi must-have’ami, których rzecz jasna nie mam. I tak zaczęłam zbierać. Z naręczem wieszaków wylądowałam w przymierzalni po to, by po kilku minutach przypomnieć sobie, po co właściwie tu przyszłam. 'Czarne legginsy, czarne legginsy’ musiałam powtarzać jak mantrę, by nie zatracić się w zakupowym szaleństwie.
Sieci = śmieci
Nie zawsze udaje mi się to osiągnąć, nadal nad tym pracuję, ale… Jakiś czas temu postanowiłam, że zakupy odzieżowe będę robić poza wielkimi sieciówkami. Bo sieci sprzedają śmieci. Ubrania są co prawda tanie, ale gorszej jakości niż jeszcze przed kilku laty. Po jednym praniu bluza się mechaci, a t-shirt traci formę. Po kilku pojawiają się mikrodziurki, które z czasem się rozrastają. Materiał jest tak słaby, że nie opłaca nam się go zszywać, a poza tym kto jeszcze w domu ceruje ciuchy? Te ubrania nawet nie dożyją drugiego życia w second-handach. Są niczym motyle – piękne, acz kruche.
Poza aspektem jakościowym jest jeszcze aspekt społeczny. Wielkie sieci wyzyskują. To wiemy, o tym się mówi. Dzieci w Bangladeszu, kobiety w Wietnamie, dziewczynki w Indiach. Przykładowo, pracownica z Bangladeszu pracując 12-14 godzin dziennie, czasem z 5-godzinną przerwą na sen, zarabia ok. 30 dolarów miesięcznie, podczas gdy wyliczono, że sprawiedliwa płaca powinna wynosić ok. 50 dolarów.
A jednak nasz świat jest tak skonstruowany, że wchodząc do Zary czy C&A podążasz za trendami z kolorowych magazynów, przymykając oko na te abstrakcyjnie brzmiące krzywdy.
Dlaczego sieci nie płacą więcej?
Pomimo wsparcia organizacji i związków zawodowych, które w Azji jeszcze raczkują, warunki pracy poprawiają się w żółwim tempie. Szwaczek samych nie stać na to, co uszyją. Nas za to stać na 100 takich t-shirtów miesięcznie, moglibyśmy sobie nimi tylną część ciała wycierać, tyle one są dla nas warte.
Po zachodniej stronie świata członkowie zarządów spółek, udziałowcy i inwestorzy żądają wciąż więcej. Korporacje coraz bardziej tną koszty, by otrzymać coraz większy zysk, by firma nadal tkała swą historię sukcesu w pocie czoła krajów trzeciego świata.
Dystrybucja dóbr staje się coraz bardziej spolaryzowana. Niestety, w 2016 roku 1 procent ludzi będzie posiadało 50 procent światowego bogactwa (za Newsweek) i z roku na rok ta dysproporcja rośnie.
Żyj świadomie
Dlaczego o tym piszę? Bo uważam, że muszę. Że trzeba o tym mówić i myśleć. Myśleć również o tym, jak ułożyć sobie życie bez s(m)ieciówek. Jak nie dać się skusić niskiej cenie, która jednak jest niska nie bez powodu. Może warto mieć mniej, ale lepszej jakości, uszytego w miejscu, gdzie ceni się pracownika, choćby ze znakiem fair trade. Krok po kroku, kawałek po kawałku – zmieniajmy świat na lepsze. Nie będzie na to lepszego czasu niż teraz.
Post scriptum
Mój problem, gdzie kupować dobrą odzież nadal pozostaje nierozwiązany. Mogę się wymieniać, co zmniejsza proporcję szkody do korzyści. Mogę sprawdzać, czy sieci sprawiedliwie płacą. Mogę kupować na polskich portalach modowych, które wysoko się cenią, ale w zamian oferują sprawdzoną jakość szytą za sprawiedliwe pieniądze.
A Wy? Może macie godne polecenia miejsca, w których kupujecie wg zasad fair trade?
4 komentarze
Jestem w trakcie „rewolucji” w mojej szafie, która… trwa już od dobrych dwóch lat. I z pewnością jeszcze trochę potrwa, ale jest to świadoma decyzja. W ten sposób staram się naprawić błędy „młodości”, czyli życie w czasach, kiedy nie zwracałam uwagi na metki i skład materiału. Tak się zaczęły porządki w mojej szafie. Wciąż mam jeszcze rzeczy, które mają fatalny skład (poliester, akryl), ale nie mogę przecież wyrzucić wszystkich ubrań. W efekcie bardzo mało kupuję nowych rzeczy. Rok temu była to tylko kurtka przeciwdeszczowa na wycieczki w góry i rowerowe. W tym roku biała koszula (kupiona za punkty w programie benefitów w pracy) i dwie pary spodni, kupione dopiero w momencie, kiedy moje ostatnie spodnie się rozpadły. Przede mną jeszcze kozaki, ponieważ w lutym, po ok. 7 latach noszenia (i intensywnego użytkowania, pokonywałam w nich dziennie ok. 15 km pieszo 🙂 ) rozpadły się również moje buty zimowe. Ale to są zakupy bardzo przemyślane i dokładnie zaplanowane. Po pierwsze jakość: bawełna, wełna, wiskoza, len, skóra naturalna – krótko mówiąc naturalne materiały. Po drugie – sprawdzam gdzie są produkowane. Najchętniej kupuję rzeczy wykonane w Polsce, a jeśli nie – w Europie. Jest to możliwe do znalezienia, choć wymaga czasu. Jeśli chodzi o buty, mogę polecić polski sklep Wojas. Sprawdzam też internetowe butiki na DaWandzie i Pakamerze, choć większość cen jest tam dla mnie zbyt kosmicznych… Jeśli chodzi o koszule, to ja swoją kupiłam w Wólczance i mogę powiedzieć, że to był bardzo dobry zakup. Koszula jest już przynajmniej po kilkunastu praniach (bliżej 20-stu) i nie nic złego się z nią nie dzieje, nadal jest śnieżnobiała i wygląda jak nowa.
3 czerwca 2016 at 1:07 PMBardzo się cieszę, bo jesteś kolejną osobą stojącą w kontrze do bezmyślnej pogoni za wszystkim, co nowe. Wynajdywanie dobrych polskich marek, sprawdzanie ich i rekomendowanie innym to coś, co sama staram się robić. Choć koszuli z Wólczanki jeszcze nie miałam, ale też ostatnio moja praca nie wymaga zbyt formalnego stroju. Buty z Wojasa też lubię. Polskie marki podglądam też na showroom.com, ale podobnie jak na DaWanda, ceny są dość wysokie.
3 czerwca 2016 at 1:22 PMDziękuję za linka, nie znałam tej strony. Kto wie, może kiedyś się przyda? Na pewno marzy mi się w przyszłości kupno dobrego, wełnianego płaszcza na zimę z naturalną podszewką i wiem, że będzie to spory wydatek, ale taki zakup to już na całe lata wystarczy 🙂 Lubię bardzo też po prostu dbać o rzeczy, to mi sprawia autentycznie ogromną przyjemność. A dobra jakość jeszcze do tego motywuje. Jestem już znana u osiedlowej krawcowej i szewca 🙂
3 czerwca 2016 at 3:07 PMDuża część moich zakupów ubraniowych to second-handy (czytałam, że ich nie lubisz). Można tam znaleźć naprawdę dobre jakościowo rzeczy. Mam też to szczęście, że moja mama jest krawcową a i ja umiem co nieco szyć więc jesli potrzebuję bluzki/ żakietu/ spódnicy, to nie tylko szukamy gotowców, ale często dopadamy jakiś ogromnych rozmiarów ciuch ze względu na jego materiał i z niego tworzymy to, czego potrzebujemy. Bardzo staramy się ograniczać ilość nowych tkanin, jeśli tylko możemy to idziemy na łowy i znajdujemy coś z drugiej ręki a potem przerabiamy 🙂
11 stycznia 2018 at 8:34 AM