Lubię jeździć autem. Wsiadam, przekręcam kluczyk, dodaję gazu i ruszam przed siebie. Po zakupy. Do pracy. Do lekarza. Do znajomych. 100 kilometrów lub 100 metrów.
Auto daje mi wolność. Dojadę gdzie chcę, gdy dodam gazu czuję się niczym rajdowiec – lub jego skromna miejska namiastka. Wiatr we włosach, zimny łokieć, samotny jeździec.
Jednak długi czerwcowy weekend zmusił mnie do zmiany moich przyzwyczajeń. W drodze do domu, na trasie szybkiego ruchu auto odmówiło posłuszeństwa. Pomoc drogowa, laweta, głośne CB radio – dzieciaki (a przynajmniej ten starszy) miały niezłą frajdę. Dla mnie natomiast oznaczało to konieczność zmiany środka transportu na kilka najbliższych dni.
Okazuje się, że świat się nie zawalił, ponieważ:
1. Autobusem też dojedzie się wszędzie.
Wbrew pozorom polska komunikacja miejska jest naprawdę dobrze rozwinięta. Nie przypominam sobie, żebym choćby w Stanach uświadczyła miejski autobus. Idąc ulicami nie kojarzę innych niż turystyczne double decker’y. Za to każda rodzina ma co najmniej jedno auto. A miasta wylewają się na przedmieścia. Lub 'ponieważ’ miasta wylewają się na przedmieścia. Pamiętajmy więc, by nie zalewać ulic i parkingów miast kolejnymi autami, lecz skorzystać z tego, co już jest, czyli z komunikacji publicznej. Miasto zyska na tym zarówno od strony estetycznej, jak i ekologicznej.
2. Tam gdzie się nie dojedzie, dojdzie się kawałek na pieszo.
Ten spacer może pokazać nam miejsca, których wcześniej nie znaliśmy lub dawno nie widzieliśmy. Dzięki ruchowi, do którego jesteśmy skłonieni, stajemy się coraz zdrowsi. Nasze pupy stały się zbyt wygodne. Wolą płasko siedzieć na przemiękkim samochodowym fotelu i przez okienko zamawiać kanapki z wołowiną i kawę. Spacer, jaki oferuje nam choćby zmiana przystanków, w ogólnym rozrachunku może nam ocalić życie!
3. Autobus pozwala nam rozglądać się wokół, być uważnym na miasto.
Jadąc autem skupiam się na kilku rzeczach jednocześnie: na światłach, znakach drogowych, współuczestnikach ruchu, panowaniu nad samochodem. Rzadko jest czas na dłuższą kontemplację krajobrazu. W autobusie można natomiast poczuć się jak w kinie. Siedzę na nawet wygodnym fotelu przy oknie i patrzę na zmieniający się pejzaż z zupełnie innej perspektywy. Mam czas, jestem odprężona i obserwuję. Zamiast narzekać na korki, cieszę się z mieszkania w mieście.
4. W autobusie można nadrobić z czytaniem.
Auto nie daje nam takiego komfortu, nad czym zawsze ubolewałam, gdyż nie jestem fanką audiobook’ów. Jeżdżąc regularnie na tych samych trasach krajobraz może się nam opatrzyć, a czas spędzony w autobusie można umilić ulubioną lekturą. Odkąd mam auto brakuje mi takich chwil. Lubię też porozumiewawczo patrzeć na innych czytających i zezować na ich tytuły. Raz trafi się fan Sartre’a, innym razem Harlequin’ów. Te różnice dają nam do myślenia, ale je akceptujemy.
5. Autobus uspołecznia.
To ukryta, lecz bardzo wartościowa funkcja. W dobie anonimowości tłumu zdarza nam się zapomnieć, jak różnorodne jednostki składają się na społeczeństwo. Żyjemy na grodzonych osiedlach, otoczeni przez innych przedstawicieli klasy średniej, w średnim wieku, ze średnio 1,5 dziecka na rodzinę. W autobusie spotykamy ludzi starszych, studentów, uczniów szkół, ale też kloszardów, osoby z marginesu społecznego. Chcąc nie chcąc – słuchamy ich rozmów, dowiadujemy się, co myślą, o czym żartują, na kogo głosują i dlaczego. Starsza pani pomoże mojemu dziecku usiąść, gdy ja muszę się zająć młodszym. Wysoki młodzieniec pomoże mu wstać na właściwym przystanku i przepuścić, by zdążył wysiąść. Nagle wszyscy stajemy się jednością, uczestniczymy w tym samym, podświadomie troszczymy się o siebie. Anonimowy tłum staje się solidarny.
W ogólnym rozrachunku autobus wyzwala, czyni nas bardziej świadomymi uczestnikami społeczeństwa i uwrażliwia na miasto.
Ograniczam się w jeżdżeniu autem. A Ty?
Źródło: Nicholas Stevenson |
No Comments