Wybieram się w podróż z całym rynsztunkiem, który ma mi pomóc uniknąć śmieci. Plecak mam wypakowany bidonami, kubkami na kawę, bambusowymi sztućcami, a moja biznesowa wyprawa zaczyna wyglądać jak wyjazd na biwak. Chusteczka z materiału, kanapkowijka, metalowa rurka, silikonowy składany kubek wylatują z bagażu przy każdej chęci wyszukania zwykłej książki. Czy moje pomoce skutecznie ochronią mnie przed naśmieceniem? Czy będę musiała postawić kreskę na moim celu zero?
12 wtop w moich podróżach zero waste
- Mam swój kubek, a kawę i tak dostaję w jednorazowym kubeczku („bo inaczej nie można”). Standardowo mój bagaż zawiera co najmniej jeden, a czasem też dwa kubki na wypadek okoliczności picia kawy, której nie zabrałam ze sobą. Kubki fajnie, jak są składane, np. silikonowe, bo zajmują mało miejsca, co liczy się w podróżowaniu z plecakiem. Lubię też te blaszane, bo są ładne, stylówka PRL retro, i – co ważne – nie tłuką się, więc wytrwają długo. Zbliżający się wagonik Warsu daje nadzieję na gorący napój „po mojemu”, bez śmieci. Ale stop! Czasem obsługa jest szybsza lub odporniejsza na tłumaczenia o nonsensie jednorazowych kubków. Pach! Na moim stoliku ląduje kawa w czymś, z czego wolałabym nie pić. A mój kubek uśpiony czeka na inną okazję.
- Mam bilet kupiony przez mobilną appkę, do sprawdzenia na telefonie, a telefon właśnie zdycha. Jednym z lepszych osiągnięć techniki jest tworzenie wygodnych w użyciu aplikacji, takich jak MoBilet czy SkyCash, w których można kupić bilet na tramwaj, autobus, pociąg, a nawet samolot. Z własnym biletem kupionym w telefonie przy użyciu płatności mobilnych czuję się jak Transportowa Bohaterka Świata Bez Wydruku, ale zaraz! Wsiadłam przecież do TLK, bez prądu dla pasażerów i bez power banku, a wskaźnik poziomu baterii świeci już na czerwono. Oby konduktor zjawił się przed jej całkowitym wyczerpaniem… A zdarza się różnie! Kilka razy nie miałam świadomości, czy w pociągu będzie prąd, a telefon jakimś cudem był nieprzygotowany na pięciogodzinną jazdę. Raz pokazywałam bilet z baterią na poziomie 1 procent, a raz telefon mi zgasł i obsługa musiała dać wiarę moim historiom o appce i elektrobilecie. Chwała im za wiarę w ludzi. To taka wtopa z pozytywnym zakończeniem.
- Lecę samolotem, więc wypijam całą wodę z bidonu przed kontrolą bagażu, ale po kontroli zupełnie zapominam go ponownie napełnić. To jest realny problem, bo na pokładzie mam trzy wyjścia: albo kupić wodę i dostać ją w plastikowym kubeczku/butelce, albo nalać sobie wody z pokładowej łazienki, albo udawać, że nie chce mi się pić. Z żadnego z nich nie chciałabym korzystać. A poza tym mój ślad węglowy za chwilę wzrośnie tak, że nie wykaraskam się z odkupywania win pewnie do końca roku.
- Chcę jechać pociągiem w odległe miejsce, ale rozkład jazdy się zmienia, ja tego nie sprawdziłam, więc żeby zdążyć, wsiadam w auto. To jedna sytuacja. Druga to: czekam na Ubera z rana, za pół godziny odjeżdża mi pociąg, więc mam zapas czasu, a po 12 minutach oczekiwania Uber odwołuje kurs tuż pod moim domem. Wsiadam w auto, by zdążyć na pociąg. Po drodze już widzę, że korki nie pozwolą mi zdążyć. Dobrze, że mam bilet w appce, bo mogę go szybko odwołać, ale na umówione spotkanie w Krakowie muszę jechać autem. I wracać, tego samego dnia. Co prawda mam plecak pełen bidonów i kawy, ale ślad węglowy statystycznie rośnie.
- W mieście X i sklepie Y bułeczki podaje się w folii, którą potem mogę sobie włożyć w mój lniany woreczek („żeby się nie pobrudził”). Kolejnym razem będę wiedziała, by odpowiednio uprzedzić obsługę, ale – umówmy się – kolejnego razu w mieście X może już nie być.
- W barze na mieście biorę napój z zastrzeżeniem „bez słomki”, żeby móc użyć swojej stalowej. Po wypiciu soku szklanka niepostrzeżenie znika, a wraz z nią moja rurka. W akcie desperacji szukamy jej w całej kuchni, we wszystkich koszach i kontenerach, ale śmieci jest tak dużo, że próżno odnaleźć mój stalowy skarb. Muszę pogodzić się ze stratą.
- Tym razem nie mam już swojej słomki i zamawiam sok, ale dostaję go z plastikową rurką, bo zapomniałam dodać, że wypiję po prostu… ustami.
- Wielorazowy termos na kawę tak mocno trzyma ciepło, że parzyć w język przestaje tuż przed stacją docelową. Otwieraniu termosu i dmuchanie do środka nie pomaga, a na języku pojawia się kilka bąbli.
- Mam swój kubek w pociągu, więc proszę o darmową herbatę w ramach poczęstunku. W moim kubku dostaję wrzątek, a obok plastikowy pakiecik z saszetką herbaty w plastikowym zawiniątku z plastikowym mieszadełkiem i cukrem w papierku. Dobrze, że uniknęłam kubka!
- Robię domową pastę do zębów, ale zapominam jej wziąć w podróż, więc w hotelu dostaję awaryjną pastunię w filigranowej plastikowej tubce. Dla roztrzepanych gości.
- Na dworcu znajduję wreszcie opcję wege jedzenia, które jest… szczelnie zapakowane w folię. Kanapkę z kiełbasą za to swobodnie można dostać luzem.
- Rezerwuję bilet lotniczy on-line, płacę elektronicznym przelewem, a na koniec linie i tak proszą mnie o wydrukowanie biletu i pokazanie go na odprawie. Co prawda są appki linii lotniczych, w których bilet można pokazywać w telefonie, ale jak ktoś tak rzadko lata, nie chce zaśmiecać sobie smartfonowego pulpitu czymś, czego użyje może dwa razy.
Wszystkie wtopy przytrafiły mi się naprawdę, nie ma tu żadnego koloryzowania. Każdej z nich można uniknąć odpowiednim planowaniem i zorganizowaniem. Czasem jednak życie (i nasz umysł) płata figle, więc porażki trzeba przyjąć z pokorą i na nich uczyć się na przyszłość. Co nie?
8 sukcesów w podróżowaniu zero waste
- Wszyscy zazdroszczą ci picia kawy z własnego kubka. Własny jest elegancki, bo ceramiczny, albo śmieszny, bo w muminkami, albo ciekawy, bo składany na płasko. I natychmiast jest powód do rozmowy ze współpasażerami, jak to świat przykrywają śmieci i jak to każdy z nas może coś zrobić.
- Dzięki kosmetyczce zero waste, w bagażu praktycznie nie masz płynów, więc możesz bez problemu brać podręczny do samolotu. I w ogóle masz mniej kosmetyków, dzięki czemu nie dźwigasz tyle.
- Masz mało ciuchów w szafie, więc mniejszy dylemat, co spakować do walizki. W efekcie, bagaż jest lżejszy, a ty się nie przemęczasz.
- Szukając sklepów zero waste w obcym mieście poznajesz ukryte dla turystów zakamarki, a czasem też ludzi, u których zasięgasz języka, którędy iść.
- Nawadniasz się częściej niż zwykle, bo masz zapas kranówki w bidonie i (zazwyczaj) tylko woda jest dostępna bez plastiku z miejskich źródełek (a przynajmniej w Rzymie, polecam bo jest pyszna).
- Pracujesz nad dobrą kondycją, bo szukając wege knajp i tych bez jednorazowych sztućców i talerzy czasem pokonujesz pieszo spore odległości.
- Oszczędzasz i poznajesz lokalny koloryt podróżując lokalnymi środkami transportu publicznego. W Rzymie poruszaliśmy się pieszo, albo metrem, tramwajem czy autobusem. Bilety można kupić przy stacjach w automatach lub kioskach.
- Oszczędzasz, bo nie kupujesz pamiątek–durnostojek, a w zamian przywozisz wspomnienia! No i kupione na wagę lokalne wyroby kosmetyczno-kulinarne, zapakowane do własnych worków, rzecz jasna.
Sukcesów z podróżowania w stylu zero waste naliczyłam osiem, choć tak naprawdę to one zdarzają się o wiele częściej niż wtopy. Przynoszą wymierne korzyści finansowe, społeczne i środowiskowe, głównie dzięki świadomemu ograniczaniu się. Nie zawsze jest idealnie, co pokazuje koloryt moich wtop, ale chcę Wam uświadomić, że to normalne, że coś nam się przytrafia.
Mogę się wkurzać na panią z Warsa, ale nie znam jej historii, może dostałaby burę za nalanie wody do mojego kubka, może nawet straciłaby pracę, choć sama wiem, że to bez sensu. Może mnie irytować zbyt szczelny bidon parzący język, ale przy wyprawie na wielogodzinną wędrówkę w góry taki bidon to skarb. Mogę się frustrować zgubioną rurką, albo wyciągnąć lekcję, by kolejnym razem pić bezpośrednio ze szklanki.
Nie spinam się na każde niepowodzenie, tylko staram się przejść nad nim do porządku dziennego i dalej robić swoje. Keep calm and be zero waste!
Wpis powstał przy współpracy z firmą AleWorek, której lniane i bawełniane worki na zakupy miałam ze sobą w ostatniej podróży i do nich ładowałam całe moje zero wastowe zakupy. Używając kodu OGRANICZAMSIE15 możecie mieć swoje woreczki 15% taniej – kod i zniżka obowiązują jeszcze tylko do 21 czerwca. Jeśli brak Wam worków, te są dobrym wyborem, bo szyte lokalnie w Poznaniu, z dobrej jakości surowców i wysokiej jakości odszyciem.
Jestem ciekawa, jakie wtopy, a może i sukcesy udało Ci się odnieść w trakcie podróży. Może masz jakieś zabawne historie w zanadrzu?Koniecznie daj znać w komentarzu 🙂
1 Comment
To co piszesz chyba dotyczy głównie Polski 😉 Kiedy już cały świat krzyczy o odchodzeniu jednorazowych worków na zakupy, słomek, sztućców i patyczków do uszu – w Polsce jak zwykle to samo 'tyle lat człowiek je używał i było dobrze’ albo 'I co ??? I mam płacić teraz za tą torbę z materiału ???’ albo 'znowu jakieś debilizmy z Unii Europejskiej’… Tu gdzie mieszkam mało kto nie ma swojego kubka do kawy a nawet te co już na stacjach jednorazowe, są od lat w 100% kompostowalne (łącznie z pokrywką), w niektórych miejscach ceny napoi/jedzenia są niższe jeśli przyniesie się własne naczynia do dania na wynos, patyczki do uszu, jednorazowe sztućce i słomki od lat są z papieru/bambusa/kukurydzy a torby na zakupy z tworzywa praktycznie zniknęły jak tylko zaczęto mówić, że może w przyszłości będzie zakaz itd – ludzie nawet nie narzekają, a nawet chwalą ! W restauracjach zawsze jest opcja vege, woda filtrowana jest za free – nie ma nawet wody 'mineralnej’ niegazowanej w butelkach. Bilety na pociąg i autobus pokazuje się na sprytnym telefonie a nawet i tego nie trzeba, jeśli pokaże się dowód tożsamości, sami znajdą rezerwację. W hotelach już też coraz częściej sa 'eko’ miniaturki kosmetyków i tablica informacyjna z tym dlaczego tak a nie inaczej…bo jesteśmy eko… No i paragon jest tylko na żądanie – sprzedawca nie ma obowiązku go drukować, przecież transakcja i tak jest już zapisana a klient nie chce papierka, który natychmiast wyrzuci do śmieci (i nie podlega recyclingowi w Polsce!).
6 lutego 2020 at 3:10 PMWszystko zależy od ludzi niestety i jak się chce to można żyć ekologicznie i w zgodzie z naturą i nie niweczyć planów osobom, takim jak Ty. Ale jak wiadomo, urzędnik (np. w Urzędzie Skarbowym) albo pani w okienku w Polsce to nie człowiek jak my i boty stworzone przez Google mają więcej empatii i chęci uczenia się/zrozumienia….
Także jakby było więcej w budżecie to polecam Niemcy, Szwecję, Danię, Francję, Norwegię Irlandię…pewnie w każdym kraju Afryki jest bardziej eko niż w Polsce (poza śmieciami, zasypującymi wyschnięte koryta rzek, które są nasze i chętnie tam wysyłamy….poniosło mnie znowu)… Także tego… Pozdrawiam! Oby następne wakacje były super 'sustainable’ (recycling się wpisał w polski język…)