Uwielbiam podróże. Odkąd pamiętam lubiłam wsiąść w pociąg albo złapać stopa i pojechać w jakieś odległe miejsce. Cel mógł być prozaiczny – zobaczyć coś nowego, poznać ludzi i przeżyć przygodę. Zwykle tak to się zaczyna – od oczekiwań, które mamy wobec wyjazdu. I od chęci zmiany perspektywy, którą mamy na co dzień.
Zabójcza punktualność
Czasem jednak się zdarza, że coś staje nam na drodze do pełnego doświadczania nowego miejsca. Jest kilka rzeczy, które ja uznaję za zaburzające naturalny, świadomy rytm podróżowania. Pośpiech jest jedną z nich. Gdy wyruszamy w podróż często się zdarza, że musimy być gdzieś na czas. Śpieszymy się, żeby zaplanowany przez nas wyjazd się udał. I może ten pośpiech nie byłby taki zły, bo ostatecznie daje nam dawkę ekscytującej adrenaliny, gdyby nie sytuacje, w których chronicznie wszędzie się spóźniamy. Wówczas wyjazd staje się pasmem stresu, z którego ciężko nam się odkopać, by pozytywnie przeżywać podróż.
Z pośpiechem radzę sobie banalnie. Staram się wcześniej zaplanować część stałych elementów podróży – kupić uprzednio bilet, zamówić taksówkę lub sprawdzić godzinę odjazdu autobusu. Chcę wiedzieć, ile czasu będę miała na przesiadki i nie marnować go na zbędne czynności.
Nadmierne planowanie może nam jednak odebrać przyjemność z podróżowania. Z natury lubię mieć wszystko kontrolą, ale ostatnio wolę zostawić sobie pewien margines na niedociągnięcia. Pozwala mi to dostosowywać rytm wyjazdu do moich bieżących potrzeb i paradoksalnie lepiej doświadczać miejsca, do którego jadę. Jako przykład wezmę czytanie przewodnika. Lubię literaturę podróżniczą i – nie zrozumcie mnie źle – cenię sobie zdobywanie wiedzy o nowo odwiedzanych zakątkach. Jednak odkryłam, że często poświęcam na czytanie przewodników zbyt wiele czasu. Zdobywam wiedzę, która rzadko kiedy przyda mi się na miejscu, a – co więcej – może okazać się niepotrzebnym balastem narzuconej przez autora opinii o nowo odwiedzanym kraju.
Wolę przybyć na miejsce i być zaskoczona. Wolę poznać kogoś w przedziale i porozmawiać . Wolę kupić lokalną gazetę i zjeść potrawę, nie wiedząc wcześniej, czego powinnam się spodziewać.
Element zaskoczenia
Doświadczanie miejsca bez nadawania mu wcześniej znaczenia może być bardziej ekscytujące i zaskakujące. Odkrywa więcej pokładów emocji niż gdybym posiadła całą wiedzę o wszystkim, co za chwilę zobaczę.
Zwiedzanie nowych miast czy krajów bez przewodnika to jak oglądanie filmów bez czytania recenzji.
To też uwielbiam! Wystarczy mi opinia zaufanej osoby, a resztę zostawiam sobie.
Co powie mapa
Żeby pełniej doświadczać nowego miejsca, czytam mapy. Każde miejsce ma wyjątkową topografię, historycznie naznaczony kierunek urbanistycznego rozwoju. Mapa świetnie pokazuje nam, czy miejsce jest historycznie stare, rozbudowywane na przestrzeni lat, co widać dobrze po pierścieniach doczepianych mu wokół centralnie osadzonego rdzenia, czy też korzysta z prosperity czasów współczesnych i rozwija się intensywnie w sposób ekspansywny i nowoczesny.
Jeszcze bardziej niż z mapy lubię korzystać z żywych kompasów jakimi są ludzie. Lokalni mieszkańcy to dla mnie skarbnica dobrych porad wobec zwiedzanego przeze mnie miejsca. Wiele razy dzięki nim zwróciłam uwagę na rzeczy, na które wcześniej byłam ślepa. Równie cenni są inni podróżnicy, których spotykamy na drodze. Oni już wiedzą, co warto było zobaczyć, a gdzie lepiej nie jechać – i bardzo często ich rady się sprawdzają.
Jak dojadę
Gdy jestem w nowym miejscu, często zamiast auta wybieram lokalny środek transportu publicznego. Podróż z mieszkańcami potrafi wiele powiedzieć. W kraju arabskim pokaże, że kobiety są traktowane w szczególny sposób i mają swoje miejsce w osobnym wagonie. Gdy trafisz do męskiego, nie zostaniesz wyproszona, ale każdy Twój ruch będzie bacznie obserwowany. W tramwaju świetnie obserwuje się krajobraz, zauważając nowe warte zwiedzenia miejsca. Jeśli nie masz zbyt wiele czasu, przejazd autobusem turystycznym pomoże Ci w skondensowany sposób zobaczyć główne atrakcje.
Podróżuj i twórz
Odkąd Alain De Botton w „The Art Of Travel” napisał o przeżywaniu miejsca przez sztukę, zaczęłam regularnie nosić przy sobie notes i ołówek. Pomimo braku oszałamiającego talentu, siadam w ustronnym miejscu i szkicuję budynki, ludzi czy sytuacje, które rozgrywają się przed moimi oczami. Muszę przyznać, że taka forma kontemplacji miejsca pozwala zauważyć o wiele więcej szczegółów, niż pstryknięcie zdjęcia. Dzięki rysunkowi skupiam się na formie budowli, naniesionych detalach, ogólnej kompozycji miejsca, w które jest wpisana. Udaje mi się odzwierciedlić panujący wokół mnie nastrój. A gdy mam więcej czasu wieczorem, wyciągam kredki i koloruję. Ponownie rozgrywam zdarzenia, w którym było mi dane wziąć udział. Utrwalam w sobie przeżycia i układam w głowie zaobserwowane historie. Rysunek w podróży to zagłębienie się w chwili obecnej, uważne przeżywanie miejsca, w którym jesteśmy po raz pierwszy. To wtopienie się w tło i utożsamienie się z nim na pewien moment.
Zmysły
Uważna obserwacja to także spacer, który pozwoli zobaczyć nam więcej niż w trakcie szybkiej jazdy samochodem. Spacer z atencją na detale da nam zrozumienie i wiedzę, o którą ciężko w przewodnikach.
Uważna podróż to odwiedzanie miejsc, w których bywają tubylcy. To smakowanie lokalnych potraw z poszanowaniem ogólnie panujących zasad. To otwarcie się na nowe przeżycia, czasem zaskakujące niczym ciepły rzęsisty deszcz na pustyni. To wsłuchiwanie się w rytm miasta, w jego naturalne odgłosy. To rozpoznawanie śpiewu ptaków wśród ulicznego zgiełku. Uważność to oddychanie nowym miejscem. To wyczucie zapachów kwiatów przebijających się przez smród spalin i perfumy z duty free.
Jestem ciekawa, jaki Wy macie patent na podróżowanie. Lubicie się dobrze wcześniej przygotować czy wolicie spontaniczne eskapady?
11 komentarzy
[…] Moje 12 niecodziennych w kwietniu to przede wszystkim wyjazd, który mi się przytrafił. Po raz pierwszy od jakichś dwóch lat byłam w dalekiej podróży i nie przygotowałam się do niej czytając przewodniki. To zupełnie nie w moim stylu, bo zazwyczaj kupuję książkę albo przeglądam internet w poszukiwaniu ciekawostek na temat nowego miejsca. Tym razem podróżowałam w stylu „dowolnym”, czerpiąc z miejsca to, na co miałam czas, bez poczucia straty i zabiegania. Miałam tylko 3 dni, co można zrobić w tak krótkim czasie? COŚ można 🙂 – napisała Kasia, autorka świetnego bloga Ograniczam się. Więcej o uważnym i powolnym podróżowaniu według Kasi przeczytacie TUTAJ. […]
6 maja 2016 at 9:16 AMja wolę się przygotować chociaż trochę, żeby uniknąć przykrych niespodzianek. spontan jest fajny, ale też ryzykowny. łatwo również wówczas nie skorzystać ze wszystkiego, z czego skorzystać można by.
12 maja 2016 at 10:01 AMTeż zazwyczaj się skrupulatnie przygotowywałam, ale od niedawna jeżdżę na żywioł. Wolę czuć się choć lekko zaskoczona. Próbowałaś tak choć raz?
12 maja 2016 at 8:58 PMtrochę w pewnym sensie, ale to był wyjazd do sąsiedniego miasta, które znałam. w ogóle nie zarezerwowałam noclegu ani nie zrobiłam planów. na szczęście mój towarzysz trochę lepiej to ogarnął, chociaż dla niego to też był spontan. tylko na miejscu lepiej potrafił się zorganizować.
13 maja 2016 at 7:11 AMWiadomo, fajnie nie być przygotowanym od A do Z, bo dzięki temu bardziej poznajemy i jest ten efekt zaskoczenia. Jednak w niektórych krajach gdzie jest drogo, to też często oznacza, że stracimy więcej pieniędzy, a na to nie każdy może sobie pozwolić 🙂
12 maja 2016 at 10:21 AMOczywiście, Agnieszko. Wszystko zależy od rodzaju podróży, w jaką się udajemy. Jeśli istnieje ryzyko, że się w nim nie odnajdziemy i w dodatku nikogo po drodze nie zrozumiemy, lepiej zasięgnąć wcześniej języka i zorientować choćby w podstawowych kwestiach. Zdarzyły Ci się kiedyś takie finansowe wpadki?
12 maja 2016 at 9:00 PMjakieś duże raczej nie, jak już to chodziło o kilka złotych, ale to tylko może 2 razy 🙂 Jednak zawsze jestem dobrze przygotowana do wyjazdu – czytam dużo co gdzie kupić itp .
12 czerwca 2016 at 11:02 AMTeż coraz częściej jeżdżę bez sztywnego i napiętego planu. Coś wiem o swoim celu, ale nastawiam się na pogłębianie swojej wiedzy dopiero na miejscu. Podróż nie kończy się też w momencie wyjazdu. Po powrocie czytam książki i artykuły o danym kraju, mieście – ich odbiór wydaje mi się wtedy pełniejszy. Lubię czytać o czymś i rozpoznawać w tekście miejsca, które widziałem na własne oczy. W drugą stronę nie daje mi to takiej frajdy.
Fajny pomysł z tym rysowaniem. Do zdjęć mam stosunek ambiwalentny. Lubię je oglądać po czasie, ale samo fotografowanie traktuję jako „przykry obowiązek”. Zawsze odnoszę wrażenie, że tracę czas na mocowanie się z aparatem zamiast kontemplować widoki i cieszyć się chwilą. Rysowanie chyba bardziej sprzyja chłonięciu miejsca całym sobą, bo nie ma tego pośrednika w postaci obiektywu.
12 maja 2016 at 6:07 PMDawid, tak własnie to odczuwam. Rysowanie uwrażliwia mnie na odwiedzane miejsce. Staram się je lepiej zrozumieć przez obrazowanie, pomimo braku szczególnego talentu. Wkurzają mnie ludzie, którzy nie patrzą oczami, lecz zawsze przez obiektyw aparatu. Nie twierdzę, że sama nie robię zdjęć, ale staram się zawsze zachować w tym umiar. Żebym potem mogła powiedzieć „tu byłam”.
12 maja 2016 at 8:58 PMlubię połączenie jednego i drugiego:))wstępny szkic, a później spontaniczność, bo przecież gdzieś mi się spodoba bardziej, inne miejsce rozczaruje, a może po drodze dowiem się, że warto jeszcze coś zobaczyć.
13 maja 2016 at 2:05 PMTak chyba jest najlepiej, żeby nie zginąć w nowym miejscu, prawda?
23 maja 2016 at 9:12 AM