Pamiętacie, jak 2 tygodnie temu wspominałam o kooperatywach spożywczych? Otóż miałam wówczas plan wstąpić do tej mojej, poznańskiej. Niestety, okazuje się, że w trakcie największego sezonu na świeże warzywa i owoce kooperatywa zawiesiła działalność i nie dostarcza produktów. Tłumaczą się okresem wakacyjnym, ale nie wierzę, żeby wszyscy uczestnicy urlopowali się w tym samym czasie. Co więcej, nie odpowiadają na maile, a informacje o ich braku dostaw uzyskałam od współpracującego z nimi stowarzyszenia. Rozumiem, że kooperatywa działa non-profit na zasadzie 'kto może, ten pomaga’, ale przydałaby się chociaż mała wzmianka o takiej sytuacji na ich stronie na facebook’u lub autoresponder na mailu. Niestety, o ile się nie zniechęcę wcześniej i nie zmobilizuję do założenia swojej własnej spółdzielni, pozostaje mi karmić się kolorowymi historiami o organicznym jedzeniu (slow food) prosto z Belgii.
Marta Góralczyk* mieszka w Brukseli już drugi rok. Przez pewien czas prowadziła bloga kulinarnego, a teraz kontynuuje swoją fascynację gotując w wolnych chwilach po pracy. Poszukując najlepszego źródła produktów spożywczych natrafiła na lokalne kooperatywy, o których niedawno mi opowiedziała. Przyznam szczerze, że jestem pełna podziwu dla sposobu zorganizowania wokół jedzenia tak dobrej infrastruktury – zarówno społecznościowej, jak i internetowej. Ale przeczytajcie sami.
Kasia (autorka): Marta, przyznam szczerze, że zaintrygowałaś mnie zdjęciem świeżych warzyw, które umieściłaś na facebook’u. W dodatku gdy tylko dowiedziałam się, że pochodzą prosto od rolnika, tym bardziej musiałam się do Ciebie odezwać. Jak się nazywa tego typu działalność w Belgii?
Marta: Potocznie nazywa się to po prostu koszykiem (panier – FR/mand – NL). Bo właśnie o to chodzi, że dostajesz koszyk z produktami ekologicznymi. GASAP – ten, z którego ja korzystam – to dodatkowo grupa solidarnych zakupów rolniczych. Polega to na tym, że podpisujesz umowę o wspieraniu rolnika i odbieraniu części jego plonów, niezależnie od tego, jakie by one nie były. Rolnikowi daje to gwarancję zbytu i stabilności finansowej, a mi regularne dostawy warzyw i owoców bez chemikaliów.
K: W jaki sposób trafiłaś na taką kooperatywę? Bo przyznam szczerze, w Polsce ciężko o łatwą informację na ich temat.
M: Kilka miesięcy temu dostałam ulotkę do skrzynki na listy, że otwiera się u nas grupa i poszukiwane są osoby chętne na koszyk. Jest wyznaczone minimum członków grupy, jest też maksimum. Zależy to od wydajności plonów danego rolnika, od którego odbierane są produkty. Wówczas nasz styl życia pełen wyjazdów i podróży służbowych nie pozwalał nam dołączyć. Ostatnio jestem więcej na miejscu, więc mogę iść odebrać koszyk i wykorzystać owoce i warzywa. Od razu napisałam do nich, a że były wolne miejsca zostałam przyjęta do grupy.
Koszyk Marty z Ferme du Montaval |
K: Jakie są zasady korzystania z tego typu kooperatywy?
M: Na samym początku podpisuje się umowę z GASAP i z rolnikiem. Zamówienia składa się na podstawie deklaracji, jakie produkty chcesz otrzymywać (owoce, warzywa, jajka, chleb), na ile osób i jak często (raz na tydzień lub raz na 2 tygodnie). Zdarzają się oferty specjalne, wówczas można składać zamówienia na ekologiczną mąkę, kiełbasę, sery. Takie dostawy są zazwyczaj raz w miesiącu.
K: Brzmi smakowicie! A kim są dostawcy produktów?
M: Dostawcami są lokalni rolnicy. Mój koszyk pochodzi z La Ferme du Montaval, 95 km od Brukseli. Kiedy formuje się nowa grupa, członkowie jadą razem na spotkanie i obejrzenie farmy oraz poznanie rolnika.
K: Bardzo podoba mi się fakt, że wiesz dokładnie, skąd pochodzą produkty w koszyku. A jak wyglądają dostawy? Kto się nimi zajmuje?
M: Produkty dostarcza rolnik albo wolontariusz pracujący dla grupy do punktu odbioru. Mój jest 50 m od mojego domu, w garażu. Odbiór jest raz w tygodniu między 18:00 – 19:00.
Oprócz tego, każda grupa ma skarbnika, który pilnuje opłat oraz sekretarza sprawującego opiekę nad grupą. Sekretarz przekazuje nam klucze od garażu, żeby członkowie mogli wydawać koszyki. Każdy po kolei ma dyżur.
Odbiór produktów ma miejsce w pobliskim garażu |
K: Jak to przedsięwzięcie przedstawia się finansowo? Jest jakaś wpłata początkowa? W Poznaniu jest to 50 zł na wstępnie, zwrotne przy wypisie, oraz 1 zł doliczany do każdej dostawy, na tzw. fundusz gromadzki.
M: U nas jest składka miesięczna wysokości 1 EUR. Poza tym płacę tylko za koszyk: 14 EUR za koszyk warzyw dla 2 osób, 13 EUR za owoce, 6 jajek kosztuje 2,4 EUR, a chleb 4 EUR. Jest dużo drożej niż w sklepie czy ekologicznym warzywniaku, ale nie o to tu chodzi.
K: No właśnie, to o co tu właściwie chodzi? Dlaczego zdecydowałaś się na udział w tego typu spółdzielni? Co daje to Tobie? I co daje to osobom w łańcuchu dostaw?
M: Po pierwsze gwarancję ekologicznych warzyw i owoców uprawianych lokalnie. Czyli jedzenie bez chemii, przyjazne dla środowiska i takie, które nie podróżowało zbyt dużo. Wiadomo, że transport jedzenia to ogromna ilość spalin i zanieczyszczeń, a zatem jedzenie z koszyka, które jest ekologiczne i lokalne to podwójny plus dla środowiska! Jak mieszkałam w Anglii, to na opakowaniach produktów był tzw. ślad węglowy (carbon footprint), czyli znak, ile gazów zostało wyemitowanych przy transporcie danej paczki płatków czy steków. Tu w Belgii tego nie ma, ale ludzie zwracają uwagę, skąd co pochodzi. Na targu mogę bez problemu dostać w marcu maliny z Meksyku za 2 EUR, albo zieloną fasolkę z Kenii za 1,50 EUR. Jako społeczeństwo jesteśmy trochę rozpuszczeni – możemy mieć każdy owoc o każdej porze roku i to w przystępnej cenie. Ale trzeba pomyśleć, jak niski musi być koszt produkcji i siły roboczej, żeby opłacało się jeszcze płacić za samolot malinom z Meksyku? A jaki jest wpływ takiej podróży na środowisko, i czy to jest warte mojego kaprysu, żeby jeść maliny w marcu? I poza tym wszystkim – czym to jedzenie musi być nafaszerowane, żeby po takim transporcie nadal wyglądało świeżo i apetycznie? No i smaku oczywiście nie da się porównać – to co wyprodukowane jest naturalnie, tradycyjnymi metodami bez chemii i dostarczone w tzw. obiegu krótkim (czyli z drzewa do mnie do domu, z pominięciem chłodni, kilku transportów, samolotu i Bóg wie czego jeszcze) zawsze będzie miało wyższą wartość.
Spotkałam też ostatnio pediatrę ds. alergii – opowiadała okropne rzeczy. Jesteś tym, co jesz, a jeśli jemy chemię, to nic dziwnego, że tyle dzieci ma problemu z alergiami. Chcę się od tego ustrzec.
K: Czy wokół kooperatywy tworzy się swego rodzaju społeczność? Czy znacie się nawzajem?
M: W grupie jest ok. 15 osób i widzimy się regularnie, więc trudno się nie znać. Dodatkowo, dla tych bardziej zaangażowanych organizowane jest spotkanie integracyjne 4 razy do roku.
K: Jak popularne są tego typu inicjatywy w Belgii?
M: Bardzo i coraz bardziej. Nazwałabym to wszechobecnym trendem.
Marto, dziękuję Ci bardzo za rozmowę. Zazdroszczę, że mieszkasz w takim miejscu, gdzie dostęp do zdrowego jedzenia jest łatwy, a rolnika produkującego dla Ciebie wyroby możesz osobiście poznać. Jest to wzorowy przykład na slow life.
Inwestowanie w dobry smak na talerzu, ale przede wszystkim w zdrowie własne i swojej rodziny jest w dzisiejszych czasach niezmiernie ważne. Mam nadzieję, że w Polsce będzie coraz więcej tego typu inicjatyw i ludzi chętnych do brania w nich udziału. Pokażmy, że liczy się dla nas zdrowie i ekologiczny sposób dostawy – może zmusimy wielkich producentów żywności do bardziej rozważnego planowania swoich upraw. W końcu, tak jak mówi Marta, jesteś tym, co jesz.
*Marta o sobie:
Jestem specjalistką ds. komunikacji projektów europejskich, hobbystycznie konsultantką ds. komunikacji interkulturowej. Interesuje mnie wszystko, co jest związane z kulturą, jak razem z językiem kształtuje nasze myślenie o świecie i jak ludzie z różnych kręgów kulturowych postrzegają świat. Sama mówię biegle pięcioma językami (na razie!). Jestem fanką jazdy na rowerze stacjonarnym przed telewizorem, jako że w Belgii trudno o dobrą pogodę. Gdy wyjdzie słońce, uprawiam trekking na świeżym powietrzu. Gotowanie jest moim sposobem na relaks – wyłączam myślenie, a włączam kreatywność. Uwielbiam piec, a moi koledzy z pracy jeść moje weekendowe ciasta.
No Comments