Wydawałoby się, że lodówka pełna, spiżarnia uzupełniona w nasiona i kasze, a owoce i warzywa grzeją się na parapecie w lutowym słońcu, czyli sytuacja konsumencka jest opanowana i na weekend mamy wszystko. Ale nie jest tak łatwo, kiedy wpada 2-dniowa wizyta rodziców i nagle chleba za mało, mięsa nie wystarczy, bo obiad dla pięciorga to nie to samo co dla trojga. Na śniadanie trzeba też dokupić – jajek, kiełbasek, pomidorów, czego tam jeszcze, żeby biednie nie było (poznańskie pyry nie takie poznańskie!). I tak lodówka zamiast się stopniowo opróżniać, zapełnia się jeszcze bardziej, po to, by po dwóch dniach znów odsapnąć. Zmywarka też ledwo daje radę, bo od śniadania do drugiego śniadania już brakuje talerzy, a trzeba je jeszcze przeprać, by przygotować się na obiad. Gdzie te czasy, kiedy trzy zastawy stołowe czekały od ślubu na takie okazje w specjalnej szafce. Choć gdybym je miała, zapewne w zapędzie minimalistycznych czystek wystawiłabym je na sprzedaż, a błędne koło chronicznego braku naczyń by się zamknęło.
Oszczędność weekendu? Sałatka jarzynowa z odzyskanych z rosołu warzyw. (Brawo, gospodarna pani domu!)
Konsumencki niewypał? 'Newsweek’, na który się skusiłam jeszcze w tygodniu, a przy niedzieli mam tylko 3 przeczytane artykuły. A już weekendowe wydanie Gazety pachnie na nocnej szafce i szturcha Wysokimi Obcasami.
No Comments