Wydawałoby się, że skończyłam czytać „Mniej” Marty Sapały w idealnym momencie na rozpoczęcie konsumpcyjnego ograniczania się. Ledwo zabiły dzwony w Środę Popielcową, już przemykały mi przed oczyma ostatnie zdania książki. Żałowałam wręcz, że ją kończę, bo wiedziałam, że przeczytanie jej będzie dopiero powiedzeniem A, za którym powinny nastąpić kolejne litery alfabetu.
A jak antykonsumpcjonizm, neologizm stworzony na potrzeby dzisiejszych czasów, nawet nie wiem, czy Słownik Języka Polskiego już wpisał go do najnowszego wydania. Od 25 lat żyjemy w kraju o wolnym rynku, konsumpcja jest więc dla naszego społeczeństwa czymś relatywnie nowym. Podobnie dla innych krajów środkowoeuropejskich, gdzie nasze przyzwyczajenia kształtowane są od nowa. Po obaleniu systemu staliśmy się tabula rasa dla tysięcy marek wchodzących na nasz rynek. Sklepy z wypełnionymi po brzegi kolorowymi opakowaniami proszków i jogurtów zachwycały. Telewizory, walkmany, discmany, odkurzacze – kto nie miał za co, z łatwością mógł już kupić na raty. Z problemu „nie ma nic na półkach, nawet gdybym chciał, nie ma co kupić” do „jest tyle na półkach i wszystko bym chciał, tylko nie mam już za co kupić” minęło zaledwie pstryknięcie palcami. Czy byliśmy na to gotowi?
Pamiętam, jak w latach 90. kupowaliśmy na ryneczkach wszystko co popadnie, wkładaliśmy na siebie swetrówy i lajkry, lakierki i opaski. Słuchaliśmy ryneczkowej muzyki, składanek Bravo Hits, Berlindy Carlisle, Modern Talking – wszystko kupowane za najpierw 10000zł, potem 15000zł i tak dalej wraz z szalejącą inflacją coraz drożej, ale i tak tanio i warto.
Mogę się założyć, że nikt z własnej nieprzymuszonej woli nie zastanawiał się nad tym, co to jest minimalizm, życie pod prąd, wbrew masowej konsumpcji, bo każdy chciał wreszcie do tej masy „z zachodu” należeć. Żeby się identyfikować, trzeba mieć.
No właśnie. Mieć czy być. Nie będę się tu rozwodzić i analizować, co było pierwsze – jajko czy kura. Erich Fromm już to zrobił. Pewne jest dla mnie natomiast, że tak jak nasze społeczeństwo od początku lat 90. musiało MIEĆ, żeby zaistnieć, żeby się wpisać w zachodnioeuropejski świat, żeby nie czuć się gorszym – bo głównie o to chodzi, tak i w dzisiejszych czasach od najmłodszych lat nasze dzieci muszą posiąść zabawkę/iPhone’a/quada (niepotrzebne skreślić w zależności od wieku berbecia), żeby przynależeć do grupy, wtopić się w strumień i z nim płynąć. Znać swoją wartość poprzez posiadanie materialnych przedmiotów. Bo tak nam wygodnie. Łatwo. Bo nie mamy czasu się zastanawiać, dlaczego. Myślenie zajmuje przecież czas, a czas to pieniądz, a za pieniądz już mogę coś MIEĆ. Post zatem – dla wierzących bądź też nie – może być pretekstem do nałożenia na siebie ograniczeń.
Jakie są najpopularniejsze postanowienia wielkopostne?
„Nie będę jeść pączków” (bo codziennie się nimi obżeram i może przez te 40 dni dam sobie spokój, ale potem – ho ho, hulaj dusza piekła nie będzie)
„Nie będę jeść słodyczy w ogóle!” (to ekstremalna wersja tego, co wyżej, ale przecież nikt nie wspominał o piciu piwa, wina i słodkich likierków, którymi nadrobię niedobór endorfin)
„Rzucam palenie” (ile wtedy oszczędzę! 3 paczki w tygodniu po 14 zł daje mi ok. 250 zł w skarbonce przez cały post – nie licząc zdrowia! za to kupię sobie nową kieckę na wiosnę, jak tylko dociągnę, …i jak tylko znajdę coś, co się nadaje na skarbonkę, chyba muszę kupić świnkę)
„Nie będę jeść mięsa” (naprawdę to powiedziałam? ech, no ale nie chcę być wegetarianką, jak żyć bez sobotnich parówek i niedzielnej jajecznicy na boczku? więc tylko przez chwilkę. Opróżniam spiżarnię z wędlin, ale muszę ją zapełnić soczewicą, ciecierzycą, grochem i innymi białkowymi ziarnami, żeby jakoś przetrwać na przednówku.)
Czy aby zatem oszczędzanie i ograniczanie się jest immanentnie wpisane w post? Czy ograniczanie się w jednym nie napędza nam aby apetytu czy też potrzeby na drugie? Przecież czymś musimy załatać tę dziurę w odczuwaniu przyjemności z rzeczy, z których rezygnujemy.
Sztuka i sęk w tym, żeby się dobrze przygotować. Przemyśleć. Poświęcić trochę naszego cennego czasu, zajrzeć w głąb siebie i stwierdzić, co chcemy osiągnąć. Bo ważnym jest mieć cel, który nam będzie przyświecał.
„Chcę zmniejszyć wykorzystanie limitu na karcie kredytowej o cały okrągły tysiak” – współczesne antykonsumpcjonistyczne postanowienie wielkopostne.
„Chcę nie kupować rzeczy bez sensu” – ogólne, ale może być. Tylko jak stwierdzić, czy zakup był z sensem czy bez niego? Zastanowię się potem.
„Chcę jeść to co mam w domu, dopiero potem wybierać się do sklepu po brakujące produkty” – czyli kształtowanie gospodarności pani/pana domu. Niby znana nam cecha, ceniona u przyszłych małżonków, jednak zapomniana w praktyce.
Czy mi się uda? Już się spo(ś)ciłam od wysiłku, z jakim mi to przyszło napisać. Powiedziałam B. Jak Belinda.
No Comments